Wakacje prawie osiągnęły
półmetek. Niektórzy urlop mają już za sobą, inni dopiero na niego wyjadą, a
jeszcze inni po prostu lato spędzają w domu. Ten rok różni się od poprzednich
tym, że wiele osób postanowiło zrezygnować z wyjazdów zagranicznych i spędzić
swoje urlopy w Polsce. Zamachy terrorystyczne, pucze wojskowe, niepewna
sytuacja gospodarcza lub polityczna w wielu krajach, drogie euro – to powtarzające
się powody rezygnacji z wyjazdów do najbardziej popularnych miejsc z
poprzednich lat. Ok, jestem w stanie to zrozumieć, choć pewnie nie do końca
podzielam wszystkie te obawy. Bo jak słucham o wszystkich zamachach,
katastrofach samolotów i innych tego typu zagrożeniach, to zawsze kusi mnie
żeby sprawdzić, ile ofiar śmiertelnych było ostatnio na polskich drogach. Dziś
to sprawdziłem – od początku lipca do wczoraj w wypadkach samochodowych zginęło
180 osób, a prawie równo 3000 zostało rannych. O tym się nie mówi tak głośno
jak o wjeżdżającej w tłum świętujących ludzi ciężarówce, ale to statystyka
równie przerażająca, bo to przecież dane tylko z trzech ostatnich tygodni.
Dlatego sam nie wiem co jest bardziej niebezpieczne, urlop w kraju czy
zagraniczny wyjazd. Myślę, że jak komuś ma się coś złego stać, to po prostu
jest pechowcem i bez względu na to gdzie spędzi urlop, nieszczęście i tak go
dopadnie. Czasy są jakie są, media trochę podgrzewają atmosferę zagrożeń na
świecie, a ponieważ podświadomie większość ludzi najbezpieczniej czuje się we własnym
domu, więc skorzystał na tym nasz Bałtyk i wszystkie miejscowości wypoczynkowe,
które nad nim leżą. Nie ma dnia żebym gdzieś nie usłyszał lub przeczytał jak to
tłumy opanowały ten rejon Polski i jak to większość miejsc noclegowych jest już
dawno zajęta. Tak się złożyło, że ostatnio osobiście mogłem się przekonać jak
ten nasz Bałtyk „smakuje”, ile kosztuje i co daje w zamian. I teraz krótko
przedstawię swoje spostrzeżenia, podając jednocześnie trochę liczb.
Pierwsze wyzwanie, które pojawia
się przed każdym, kto wybrał urlop nad polskim morzem, to podróż. Trzeba tam
jakoś dojechać. Jak ktoś mieszka na północy Polski, to wiadomo – ma łatwiej.
Ale w ekstremalnych przypadkach odległość do pokonania może osiągnąć nawet
700-800 km. Ja jechałem z Warszawy, a celem mojej podróży były okolice Ustki.
Według wytyczonej trasy - około 550 km. Biorąc pod uwagę korki przed bramkami
na autostradzie (w tym roku były mniejsze niż w poprzednich latach), roboty
drogowe i zwykłe postoje (ci, którzy mają dzieci wiedzą o co chodzi), na taką
podróż trzeba zarezerwować około 9 godzin. To wystarczająco dużo żeby stracić
dobry humor, pokłócić się z rodziną i stać się lżejszym o jakieś 250-300 PLN,
bo tyle będzie kosztowało paliwo plus opłaty na autostradach. W drodze
powrotnej będzie podobnie jeśli chodzi o czas i koszty, poziom zdenerwowania
pewnie będzie trochę większy. No dobrze, załóżmy, że podróż macie już za sobą.
Jest duża szansa, że temperatura na miejscu będzie niższa o jakieś 5-10 stopni
w porównaniu do miejscowości, z której przyjechaliście, i że będzie padał
deszcz. To typowe dla naszego nadmorskiego klimatu. Ja taką właśnie sytuację w
tym roku doświadczyłem. W tym miejscu pewnie wielu osobom pojawi się refleksja,
że przecież mogli lecieć do Grecji, lot trwałby 3 godziny, a na miejscu
świeciłoby piękne słońce. Ale jesteście nad Bałtykiem. Jak już się przyzwyczaicie
do pogody, rozpakujecie bagaże i wsłuchacie w odgłosy otoczenia, to z dużym
prawdopodobieństwem dobiegną Was okoliczne dźwięki. Niestety nie będzie to szum
morza ani śpiew słowika, tylko… disco polo, które jest coraz większą plagą
nadmorskich miejscowości. Ale pewnie i do tego można się przyzwyczaić. No
chyba, że będzie to sytuacja, kiedy akurat w ten jeden z nielicznych ciepłych i
słonecznych dni, postanowicie pójść na plażę, rozłożycie sobie leżak, kocyk czy
coś w tym stylu, a kilka minut później tuż obok was rozbije się ze swoim parawanem
grupka ludzi, którzy włączą swoją ulubioną muzykę, a do Waszych uszu popłynie
ona za pośrednictwem przyniesionego przez nich głośnika bluetooth, który
oczywiście podkręcą na maksymalną moc. Jest wielce prawdopodobne, że kilka
minut później będą kolejno odpalać papierosy, bo to również standardowa
rozrywka wielu naszych rodaków wypoczywających na plaży. Jak już nasłuchacie
się disco polo, nawdychacie dymu papierosowego i być może odbędziecie kilkusekundową
krioterapię polegającą w tym przypadku na zanurzeniu stóp w zimnym Bałtyku,
przyjdzie pora na obiad. Oferta barów czy restauracji w wielu miejscowościach
jest bardzo szeroka, ale najczęściej prawie wszędzie taka sama, czyli byle
prosto, szybko, no i oczywiście drogo. Na szczęście czasem trafi się fajne
miejsce, w którym będzie naprawdę ok i na pewno warto takich miejsc poszukać.
Koszt takiej przyjemności dla 4-osobowej rodziny to najczęściej 70-100 PLN. Jak
dodamy do tego jeszcze śniadania, kolacje plus dodatki typu gofry, lody czy
inne zapiekanki, to doliczyć trzeba kolejne 100 PLN. Jeżeli macie dzieci, a nad
morze pojedziecie do dużej lub średniej miejscowości, to atrakcje typu gokarty,
wesołe miasteczka, baseny z kulkami, koniki, cymbergaje, strzelnice i cała
reszta przywiezionego z Chin badziewia, na pewno zabiorą Wam kolejne minimum kilkadziesiąt
złotych. Należy oczywiście też pamiętać, że największym kosztem jest wynajęcie
miejsca, w którym zamieszkacie. Bardzo modne ostatnio stały się drewniane
domki, których powstaje całe mnóstwo i o których można powiedzieć, że mocno
zdominowały nadmorski krajobraz i ofertę noclegową. Taki domek jest na pewno
wygodny, bo ma wszystko co potrzebne do życia na wakacjach, czyli 2-3 pokoje, kuchnię,
łazienkę, czasem fajny taras. Koszt wynajęcia takiego domku w sezonie to 180-300 PLN za dobę, oczywiście w zależności od miejscowości i popularności
danej okolicy.
Podsumowując – tydzień opisanych
powyżej atrakcji to koszt 4-5 tysięcy PLN (pamiętajcie, że z tego dwa dni
spędzicie w podróży). Oczywiście przy założeniu, że nie ma w tym zawartych dużych
szaleństw, tylko raczej umiarkowanie i rozsądne gospodarowanie wydatkami. Czy
pobyt nad Bałtykiem jest tego wart? Na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć
sam. Z jednej strony otrzymuje się w zamian ładne plaże, czyste powietrze z
dużą zawartością jodu, często fajne okolice. Z drugiej strony trzeba liczyć się
z tym, że można trafić na kiepską pogodę, tłumy ludzi, korki na ulicach, zalewającą
wszystko tandetę, no i sąsiedztwo rodaków, którzy podlewając codzienność dużą
ilością alkoholu, potrafią w czasie wakacji odkryć w sobie nawet najgłębiej
ukryte pokłady prymitywnych zachowań. Ale każdy wybiera to co lubi. Ja osobiście
nad Bałtyk mogę od czasu do czasu pojechać. Warunek jest tylko taki, że trafiam
w jakieś spokojne miejsce, takie typowe zadupie, gdzie można odpocząć i się
wyciszyć. Bo jeżeli ma to być jakaś duża miejscowość, np. Władysławowo, którego
szczerze nienawidzę i które jest dla mnie kwintesencją wszystkiego co najgorsze
nad polskim morzem, to wolę zostać w domu.