piątek, 31 października 2014

Światowy Dzień Oszczędzania

31 października to Światowy Dzień Oszczędzania. Mimo, że jest on obchodzony od 90 lat to jednak mało kto słyszał o takim dniu. Ale skoro już jest i na dodatek właśnie dziś, postanowiłem sprawdzić jak w naszym kraju obchodzone jest to święto. W tym celu od rana skupiłem się na śledzeniu najnowszych informacji w największych serwisach internetowych. Oczywiście Dzień Oszczędzania nie ma szans przebić się na czoło wydarzeń, bo ma potężnego konkurenta w postaci Halloween, czyli innego wydarzenia, o którym w szkole mojego syna na lekcji religii prowadząca zajęcia siostra powiedziała, że na sam dźwięk słowa „halloween” nóż jej się w kieszeni otwiera… Swoją drogą ciekawe po co zakonnica nosi w kieszeni nóż…? Ale chyba nie warto w to brnąć, bo to przecież blog o finansach a nie o fanatyzmie religijnym.
Wracając do Dnia Oszczędzania – szukając informacji związanych z oszczędzaniem musiałem trochę wysilić swoją wyobraźnię, ale kilka dzisiejszych doniesień medialnych jest wartych opisania. O swoich oszczędnościach na pewno dobitnie przypomnieli dziś sobie wszyscy klienci SKOK Wołomin, którzy zdecydowali się w tym czymś zdeponować swoje pieniądze. No bo jeżeli prezes tej firmy został aresztowany, usłyszał zarzuty, a prokuratura poinformowała, że z kasy wyłudzono 300 milionów złotych, to każdy, nawet nie najlepiej myślący klient, powinien uciekać z tego miejsca ze swoimi pieniędzmi. Zakładam, że ruch w oddziałach mieli tam nie mniejszy o tego, który jutro będzie widoczny na wszystkich cmentarzach.
Oszczędzić na kosztach windykacji postanowił podobno Getin Bank, który poszedł na skróty i zamiast szukać profesjonalnych, poważnych i przystojących powadze instytucji bankowej metod windykacji, postanowił skorzystać z pomysłu firm windykacyjnych i wydzwania do sąsiadów swoich dłużników. Taki sąsiad jest proszony o przekazanie dłużnikowi informacji o konieczności pilnego skontaktowania się z bankiem. Oczywiście nikt nie mówi sąsiadowi, że chodzi o dług… Żenada mocna, ale w sumie pasująca idealnie do wizerunku tego banku. Ja rozumiem, że wszelkie możliwe kary, które różne instytucje regulujące rynek regularnie nakładają na ten bank powodują, że trzeba szukać oszczędności (każdego dnia, nie tylko w Dniu Oszczędzania), ale gdzieś powinny być granice przyzwoitości. Swoją drogą ciekawe skąd Getin bierze dane kontaktowe do sąsiadów swoich dłużników i czy przypadkiem w najbliższym czasie nie dojdzie im z tego powodu do kolekcji jeszcze kara od GIODO. Uzbieraliby wtedy już chyba wielkiego szlema, jak w tenisie. Albo jak w boksie – mistrz wszechwag, no tu raczej wszechkar… Zastanawia mnie też do czego takie firmy mogą posunąć się dalej w swojej kreatywności. Może następnym razem odwiedzą przedszkola, do których uczęszczają dzieci ich dłużników i postraszą je wizją tego co to oni mogą zrobić ich rodzicom jak nie spłacą długów? Mam nadzieję, że nie podsunąłem właśnie jakiemuś tępemu windykatorowi z którejś z „wiodących” firm windykacyjnych pomysłu jak od poniedziałku rozpocząć nowy tydzień pracy… Od kiedy firmy windykacyjne w swoim spotach reklamowych emitowanych w telewizji potrafią w obrzydliwy sposób wykorzystywać wizerunek dzieci, to już pewnie nic mnie nie zaskoczy w ich działaniu.
Dziś rozpoczęło się fizyczne przejęcie Nordea Banku przez PKO BP. A to oznacza, że klienci Nordei mają duże szanse na przymusowe oszczędzanie poprzez dłuższe lub krótsze odcięcie im dostępu do środków zgromadzonych na kontach. Wszystko oczywiście dzięki łączeniu systemów informatycznych. Tyle banków już się łączyło i zawsze coś się musiało wywalić, więc szansa i tym razem jest całkiem duża. Ale oczywiście prezesi oraz rzecznicy prasowi takich banków na koniec i tak zawsze ogłaszają sukces. No może poza pamiętnym połączeniem Citibanku z Bankiem Handlowym, które wspaniałomyślnie ktoś zaplanował na długi weekend majowy i nie przewidział, że awaria może skutecznie odciąć od pieniędzy wszystkich udających się na liczne wyjazdy oraz tych, którzy chcieli w ostatnim możliwym do tego dniu rozliczyć się z urzędem skarbowym… No i wtedy prezes też wystąpił przed kamerami, był nawet pierwszym newsem w Faktach TVN. Ale nie mówił o sukcesie tylko się tłumaczył i przepraszał…
Od kilku dni zmienił się czas. Na zimowy. A to oznacza, że ciemno robi się koszmarnie wcześnie. Nigdy nie zrozumiem po co jest ta zmiana i nigdy jej nie zaakceptuję. Ale jedno jest pewne – przez nią w Światowym Dniu Oszczędzania na prądzie nie zaoszczędzimy. Podobnie zresztą jak na zakupach, bo już od poniedziałku w wszystkich sklepach nagle pojawią się mikołaje, choinki, renifery, bombki, płatki śniegu, kolędy i wszechogarniający pęd za prezentami, których ceny na pewno nie będą należały do najniższych.

http://fincredo.pl/

czwartek, 23 października 2014

Ostatni moment na zaciągnięcie kredytu hipotecznego z 5-procentowym wkładem własnym


Kończy się październik, a to oznacza, że zostały już tylko dwa miesiące na skorzystanie z kredytu hipotecznego z 5% wkładem własnym. Jak wiadomo, od stycznia wymóg minimalnego wkładu własnego wzrośnie do 10%. To dość istotna zmiana. Załóżmy, że ktoś chce kupić mieszkanie za 400 tys. PLN. Jego wkład własny w porównaniu z obecnym będzie wyższy aż o 20 tys. PLN. Różnica jest zatem duża i dlatego należy się spodziewać, że grudzień będzie dla wielu klientów nerwowym okresem i to nie tylko ze względu na obowiązki związane ze zbliżającymi się świętami. Polska mentalność niestety nakazuje czekać ze wszystkim do ostatniej chwili, co idealnie widać 30 kwietnia na każdej poczcie i 31 grudnia w każdym markecie na stoisku z alkoholem. Tyle tylko, że w przypadku kredytów hipotecznych z 5% wkładem własnym ta ostatnia chwila właśnie trwa i już wkrótce się zakończy. Bo wbrew pozorom 10 tygodni, które pozostały do końca roku, to bardzo krótki czas. Proces kredytowy trwa co najmniej kilka tygodni. Po drodze będzie długi weekend oraz Święta Bożego Narodzenia. Banki nagle nie zwiększą swoich zespołów analityków, dlatego należy się spodziewać, że z każdym kolejnym tygodniem czas rozpatrywania wniosków będzie się wydłużał. Część banków w grudniu będzie już miała zrealizowane swoje roczne cele sprzedażowe i nie spodziewajmy się, że będzie tam szybki proces. Zdecydowanie spadnie także skłonność banków do negocjacji cenowych, za to wzrośnie apetyt na wciskanie dodatkowych, niepotrzebnych produktów, które będą się pojawiały w decyzjach jako warunek uruchomienia kredytu. Sytuację wykorzystają zapewne także deweloperzy oraz sprzedawcy mieszkań na rynku wtórnym – im także spadnie chęć na obniżanie cen, bo będą świadomi, że klient jest pod dużą presją czasu. Takich argumentów jeszcze kilka można wymienić.
Dlatego każdy, kto planuje jeszcze w tym roku zakup mieszkania i nie posiada wolnych środków na wysoki wkład własny, powinien przystąpić do realizacji swoich planów jak najszybciej. Tym bardziej, że jest na rynku kilka ciekawych ofert kredytów. My oczywiście ze swojej strony deklarujemy wszelką pomoc w wyborze odpowiedniej oferty oraz w przejściu przez proces kredytowy. Wystarczy kliknąć tutaj i przesłać nam wypełniony formularz.

 
 
http://fincredo.pl/
 
 
 

wtorek, 21 października 2014

Czas zapłaty... Wreszcie



Dziś UOKiK nałożył sromotne kary na właściciela i trzech dystrybutorów tzw.programów regularnego oszczędzania. kary są niebagatelne bo łącznie opiewają na ponad 50 mln PLN.
Czy można tu mówić o sprawiedliwości i satysfakcji ze strony pokrzywdzonych klientów? Po trosze tak, ale nadszarpniętych nerwów, straconego czasu i utraconego zaufania nawet najwyższa grzywna nie zrekompensuje. Szefowie ukaranych instytucji oczywiście będą się odwoływać od decyzji, bo nic innego im nie pozostaje. Jeśli kary utrzymają się w mocy to będzie to mocny sygnał dla innych instytucji by bardziej pilnować swoich sprzedawców. Co do sprzedawców, to sprawa z ich perspektywy wygląda zupełnie inaczej. Pokrzywdzeni klienci są stratni i zrzucają odpowiedzialność na doradców i przedstawicieli bankowych, którzy im te produkty sprzedali. Trzeba zadać sobie pytanie: dlaczego sprzedali w taki a nie inny sposób, który został napiętnowany przez Urząd? Czy była to zmowa kilkuset młodych ludzi zatrudnionych w instytucjach finansowych, którzy stwierdzili że zapracują na kary dla swoich pracodawców? Czy była to sprzedaż wynikająca z kolosalnych prowizji, które dostawali „frontowi” sprzedawcy? Otóż nie. Sprzedaż na taką skalę i w taki sposób odbywała się z jednego prostego powodu: presja nakładana na sprzedawców przez ich szefów. Szefów którzy byli poddawani niemniejszej presji przez szefów swoich firm. Dlaczego? Ano dlatego, że prowizja od produktu ubezpieczeniowego jest wypłacana dystrybutorowi od razu z góry od składki rocznej i w księgach wygląda to znakomicie. Nie ma ryzyka niewypłacalności klienta, tworzenia rezerw, ryzyka stopy procentowej itd. Wszystko miło, sympatycznie i księgowo cacy. Ubezpieczyciel ma przypis składki a dystrybutor prowizję od urocznionej składki. Świetne rozwiązanie w sytuacji, gdy inne produkty nie idą tak jak oczekiwano a wyniku potrzeba na wczoraj. Wtedy to szefowie schodzą niżej i pada magiczne polecenie, które spokojnie można porównać do reklamy jednego z telekomów: ”Ograniczenia nie interesują mnie!” i dalej:” ma być zrobione bo jak nie to będziemy się musieli zastanowić nad kształtem dalszej współpracy….” Efekt? Nakarmieni wizją rewizji modelu współpracy doradcy, zaczynają zaspokajać oczekiwania szefów. Niestety robią to za wszelką cenę a skutkiem są takie orzeczenia jak dzisiejsze.

www.fincredo.pl

Komentarz do wypowiedzi członka Rady Polityki Pieniężnej


Czytając i słuchając w ostatnich dniach wszelkiego rodzaju wiadomości w największych serwisach informacyjnych stwierdzam, że nic tak nie wypromuje wypowiedzi jak słowo „frajer”. Wystarczy je użyć i od razu o autorze takiej wypowiedzi robi się głośno. Rozpoczął tę modę minister rolnictwa, ale już wczoraj ochoczo skopiował ten pomysł także jeden z członków Rady Polityki Pieniężnej – Andrzej Rzońca. Uczestnicząc w debacie dotyczącej budownictwa mieszkaniowego i kredytów hipotecznych w swojej wypowiedzi użył takich oto słów na temat kredytów hipotecznych zaciągniętych we frankach: „Mam nadzieję, że państwo nie zainterweniuje. To byłby fatalny sygnał dla banków, ale też dla samych kredytobiorców. Bo wszyscy ci, którzy nie wzięli kredytu w walutach otrzymają sygnał, że byli frajerami”.

Czy miał rację? Nie ma to znaczenia. Od dawna wiadomo, że ten temat należy do bardzo delikatnych, wywołujących wiele dyskusji, a opinie wśród Polaków są skrajnie różne. I co więcej – wiele osób swojej opinii zaciekle broni, co powoduje, że wystarczy drobna zaczepka i zaczyna się ostry spór lub regularna awantura. Szczególnie dobrze widać to na różnych forach internetowych zajmujących się tematyką finansów. I dlatego od członka RPP oczekiwałbym postawy bardzo neutralnej, która nie będzie powodowała wzrostu ciśnienia pod pokrywką. Członek RPP powinien być jak maszyna, zero emocji i kontrowersyjnych opinii. Tylko fachowa analiza sytuacji, podejście eksperckie. Pełne skupienie na dbaniu o polską walutę. I już. Ja nie chcę znać nazwisk członków RPP. Ja chcę widzieć, że polska waluta jest mocna i przekłada się to na coraz lepszą kondycję gospodarki. Jeżeli członek RPP ma parcie na szkło i chce robić w mediach za celebrytę, to niech aktywnie wejdzie do polityki lub stanie się ekspertem od wszystkiego, kolejną gadającą głową biegającą od jednej stacji telewizyjnej do drugiej. Ale dopóki jest członkiem RPP niech pilnuje żeby jego wypowiedzi nie były kontrowersyjne i nie podjudzały. Tym bardziej w tak delikatnych sprawach jak ta dotycząca kredytów walutowych. W 2007 roku wiele osób przytłoczonych psychozą galopujących cen nieruchomości potęgowaną dodatkowo przez media, w pośpiechu decydowało się na zakup mieszkania zadłużając się we franku, bo na złotówkę nie mieli już zdolności kredytowej. W perspektywie kolejnych miesięcy groził im brak zdolności na jakikolwiek kredyt, bo ceny mieszkań szły w górę dużo szybciej niż dochody. Czy takich ludzi trzeba dziś traktować jako niedoszłych frajerów czy przymusowych cwaniaków? Można takie pytania mnożyć w nieskończoność i prowokować kolejne spory – tylko po co? I o ile media robią to, bo na tym zarabiają, o tyle członkowie RPP powinni siedzieć cicho i nie prowokować. Jak Pan Rzońca chce używać dosadnych określeń niech to robi prywatnie, jak spotka się z kolegami wieczorem przy piwie. Pod warunkiem, że nikt go nie podsłucha i nie nagra. Ale publicznie niech tego nie robi. Bo jak czytam takie teksty to sam czuję się trochę jak frajer, że z pieniędzy podatników (w tym moich) opłaca się pensję człowieka (a wcześniej jego wykształcenie), który nie potrafi wykazać się profesjonalnym podejściem do funkcji, którą pełni.

wtorek, 14 października 2014

Czy przeniesienie kredytu do innego banku ma sens?


Pytanie dość proste, jednak odpowiedź na nie już nie. Każdy klient firmowy czy indywidualny posiadający kredyt jest dla banku bardziej zapisem księgowym niż potencjałem na sprzedaż wiązaną. Wynika to z faktu, iż już przy udzielaniu kredytu pracownik banku wycisnął z nas maksymalną zdolność kredytową i nasz potencjał na zaciąganie nowych zobowiązań został skutecznie zahamowany. Wszystkie pakiety super-turbo-ekstra promocyjne, które towarzyszyły ofercie kredytowej już takie super nie są, a bank przypomni sobie o nas w dwóch przypadkach: pod koniec okresu kredytowania zaproponują nam odnowienie finansowania lub w trakcie gdy nie daj Boże spóźnimy się ze spłatą. Jeśli nie spełnimy któregoś z powyższych kryteriów, zainteresowania brak. Przekonani o braku zdolności na jakikolwiek inny kredyt i uświadomieni o bezkonkurencyjności obecnej oferty, ale szczęśliwi  w swej niewiedzy, spłacamy kolejne raty kredytu (zapewne z super-turbo-ekstra ubezpieczeniem). Większość banków nie afiszuje się z możliwością przenoszenia zobowiązań bo solidarność rynkowa i zdrowy rozsądek, że zaraz ich portfel kredytowy się skurczy, zobowiązuje. I tu do gry wchodzą pośrednicy finansowi. Myślę tu o odpowiedzialnych i rozsądnych pośrednikach pracujących na długofalowych relacjach z klientem. Działając w swoim interesie, ale też w interesie klienta są w stanie z całego rynku znaleźć i pokazać korzystniejsze rozwiązania na już posiadanych produktach. Konkrety? Bardzo proszę, przykład wzięty z życia: Klient posiada w banku nr 1 kredyt gotówkowy z ratą 900 PLN. W banku nr 2 kredyt gotówkowy z ratą 800 PLN co łącznie daje nam 1700 PLN miesięcznych zobowiązań. Obydwa kredyty są ubezpieczone. Klient męczy się ze spłatą i chciałby trochę oddechu, więc trafia do pośrednika mającego w ofercie ponad dwadzieścia banków. Efekt? Miesięczne zobowiązania zredukowane do 1100 PLN plus zwrot kosztów za niewykorzystane w banku  nr 1 i nr 2 ubezpieczenia.

Kolejny przykład: hipoteka z marżą prawie 6%. Klient szuka rozwiązania nie dlatego, że wie o takiej możliwości tylko dlatego, że dotychczasowy bank w ogóle się nim nie interesuje, a jakość obsługi pozostawia wieeeele do życzenia. Efekt? Klient otrzymuje od pośrednika ofertę refinansowania z marżą o 40% niższą oraz sprawdzonym i szczęśliwym z możliwości pozyskania nowego klienta doradcą bankowym w pakiecie. Doradca już zadba o satysfakcję klienta i zbuduje relację której konkurencji zabrakło.

Na tak konkurencyjnym, jak bankowy rynku ważne jest, aby nie żyć w rutynie i przyzwyczajeniach. Banki muszą konkurować ze sobą i pozyskiwać nowych klientów jeśli w obecnej liczbie chcą przetrwać na rynku kolejne 5-10 lat. Nie oszukujmy się, banków jest u nas za dużo i aby zdobyć lojalnego klienta muszą się nieźle nagimnastykować jeśli chodzi o warunki cenowe, ofertę rachunków czy konkursy dla klientów (odradzam konkursy z dziurami w regulaminie).

Większość klientów posiadających zobowiązania może a nawet  powinno, przynajmniej raz w roku sprawdzić swoje możliwości konsolidacyjne. Świat finansów nieustannie się zmienia. Zmieniają się trendy, warunki makroekonomiczne, nasze dochody rosną, zmieniają się źródła naszego utrzymania rynek się rozrasta lub konsoliduje i tak dalej, i tak dalej... Warto nie zostawać z boku i przez 5, 10 czy 25 lat myśleć , że jesteśmy skazani tylko i wyłącznie na ten konkretny kredyt, który zaciągnęliśmy i do ostatniej raty nie możemy nic z nim zrobić. Takie proste ćwiczenie pozwoli poznać kwoty miesięcznych oszczędności, które można przeznaczyć na znacznie przyjemniejsze cele.

Wiele firm na rynku pomoże Wam w tym zadaniu, ale zdecydowanie polecam prawdziwie niezależnych pośredników lokalnych. Różnią się oni od dużych sieci, większą atencją na problemy klientów. a budowanie długofalowych relacji na rynku jest dla nich kluczem do dalszego istnienia.

Ja oczywiście polecam swoje usługi i jeśli tylko znajdziecie chwilę na przedstawienie swoich potrzeb to sądzę, że znajdziemy najlepsze na rynku rozwiązania obniżające miesięczne koszty.

 
http://fincredo.pl/
 
 

środa, 8 października 2014

Czy po produkt finansowy warto iść do oddziału banku?

W ostatni piątek zadzwoniło do nas dwóch klientów, którzy poprosili o pomoc w rozwiązaniu problemów z uzyskaniem kredytów. Niby nie ma w tym nic niezwykłego, ale postanowiłem jednak o tym napisać, ponieważ w obu tych przypadkach klienci bardzo narzekali na postawę i kompetencje pracowników oddziałów banków, w których złożyli wnioski kredytowe. Zadziałał klasyczny mechanizm. Klient potrzebuje kredytu to idzie po niego do banku. A tam niestety natrafia na coś, czego się nie spodziewał. Czyli na brak odpowiedniego poziomu umiejętności, dobrej woli i zaangażowania. Mnie to powinno cieszyć, bo im gorzej będzie w bankach, tym więcej klientów trafi do nas, ale w normalnym świecie to nie jest zdrowa sytuacja. Odnoszę wrażenie, że mimo upływu lat banki nadal skupiają się tylko na tym jak wykręcić jak największe liczby w wynikach sprzedażowych aktualnie ważnych dla siebie produktów, co przełoży się na odpowiednio duże pieniądze, które następnie będzie trzeba w sprytny sposób wyprowadzić z Polski... Oczywiście nie jest tak w każdym banku, ale niestety taki obraz jest wciąż tym najbardziej dominującym. Tak przynajmniej ja to widzę, ale oczywiście mogę się mylić. Bardzo chciałabym zobaczyć bank, który ogłosi publicznie, że wycofuje się z wyścigu na cyfry i skupia się na budowaniu swojej pozycji w oparciu o inne wartości. Że podsumuje efekty swojej strategii za dwa, trzy, pięć lat i nie ma dla niego znaczenia wynik finansowy na koniec najbliższego kwartału, tylko chce zarobić kwotę x w ciągu najbliższych kilku lat. Nie skupia się na pozyskiwaniu nowych klientów tylko zrobi wszystko żeby zadbać o tych, których już posiada i będzie dążył do tego, aby żadnemu z nich nawet przez myśl nie przeszła możliwość przejścia do konkurencji. Jak zobaczę bank, który zacznie tak działać, to od razu przeniosę tam swoje konto. Ale dziś niestety takiej możliwości nie widzę. Bank, w którym posiadam mój główny rachunek jedyną aktywność jaką wykazuje wobec mnie to ocierająca się już o maniakalny upór, powtarzająca się co kilka tygodni, próba sprzedania mi przez telefon jakiegoś gównianego ubezpieczenia do karty kredytowej. I nic więcej. Nie obchodzi ich nic innego. Opiekun mojego rachunku zmieniał się już tyle razy, że straciłem orientację kto jest nim obecnie. Ale to jest właśnie jeden z tych banków, który jest zakochany w liczbach i słupkach, choć ostatnio jest to podobno miłość bez wzajemności. Choroba zżera siły sprzedażowe banków już bardzo mocno. Dlaczego tak sądzę? Wystarczy spojrzeć na dostępne wokół informacje. Wszedłem ostatnio na stronę Alior Banku w zakładkę Kariera. Można tam znaleźć ponad 150 ofert pracy na stanowiska sprzedażowe. Czy to jest normalne? Czy to dobrze świadczy o tej firmie jako pracodawcy? Nie słyszałem żeby postawili na rozwój sieci i wzrost zatrudnienia, zatem należy sądzić, że te oferty pracy to wakaty do obsadzenia. Wpadli w spiralę rotacji i pewnie szybko z niej nie wyjdą. Bo przecież każdy nowy pracownik musi przejść szkolenia i proces wdrożenia do pracy. Zanim stanie się efektywny minie kilka tygodni. W tym czasie zwolnią się kolejni, a pewnie i część nowych ucieknie jeszcze w trakcie szkoleń. Ale czy da się wytrzymać w pracy, w której nacisk na realizację planów sprzedaży jest monstrualnie duży, a do tego podlega się pełnej inwigilacji i każde stanowisko w oddziale służące do obsługi klienta objęte jest obserwacją za pomocą kamer i nasłuchowi przez mikrofony? Maksymalnie kilka miesięcy i każdy normalny człowiek musi mieć dość takiej pracy. Ale żeby nie było, że się uwziąłem na jedną firmę - tak wygląda praca w większości banków. O skali problemów rekrutacyjnych niech świadczy liczba ogłoszeń na portalu pracuj.pl. A jest ich tam mnóstwo. Więcej niż Japończyków jeżdżących tokijskim metrem w godzinach szczytu. Właściciele portalu muszą być przeszczęśliwi, banki to na pewno ich najlepsi klienci. Słyszałem ostatnio, że jeden z banków, na wewnętrznym spotkaniu ze swoimi menadżerami podał dane na temat rotacji w sieci oddziałów. I okazało się, że rotacja w ostatnim roku osiągnęła poziom 75%... A nie jest to bank, który kojarzyłem ze złym podejściem do ludzi. To ile rotacja musi wynosić w innych bankach...?
W jednym z ostatnich numerów Newsweeka był wywiad na temat psychopatów w korporacjach. Bardzo ciekawy – polecam (jest dostępny tutaj). Obstawiam, że wśród pracowników banków najwięcej psychopatów można znaleźć na stanowiskach kierowniczych łączących centrale banków z ich sieciami sprzedaży. Tacy ludzie zarządzają sprzedażą delegując decyzje swoich szefów, którzy siedząc za biurkiem w ciepłym gabinecie są najczęściej oderwani od rzeczywistości. Ale podległy im menadżer regionalny z błędu ich nie wyprowadza, bo boi się podskoczyć i podpaść - za dużo ma do stracenia. I stoi przed dylematem - trzymać ze swoim szefem czy z podległym sobie zespołem. Częściej wybiera szefa. I chcąc spełnić jego rozdmuchane oczekiwania musi maksymalnie docisnąć swoje zespoły. A że często brakuje mu umiejętności menadżerskich lub po prostu ma przed sobą nierealne zadanie do wykonania, to kończy się to „pałowaniem” podwładnych, a po pewnym czasie mniej lub bardziej świadomym wejściem w buty psychopaty. Żeby zobaczyć jak bardzo różnią się spojrzenia na tę samą rzeczywistość wystarczy posłuchać lub przeczytać kilka wywiadów z ludźmi zarządzającymi bankami, a następnie porozmawiać o tematach zawartych w wywiadach z szeregowymi pracownikami tych banków. Najczęściej będą to dwie mocno różniące się od siebie historie.
 
Żeby nie zostać posądzonym o nadmierną krytykę, malkontenctwo i hejterstwo, przedstawię teraz kilka pomysłów na to, jak według mnie zbudować wartościowe zespoły sprzedaży i jak nimi zarządzać oraz jak utrzymywać odpowiednie relacje z klientami. Po pierwsze zatrudnić trzeba ludzi dopasowanych do ściśle założonego wcześniej profilu. W tym wypadku takich, którzy są świetni merytorycznie, ale nie koniecznie potrafią pracować pod dużą presją sprzedażową, potrafią być lojalni i samodzielni, ale lubią kiedy ktoś wskazuje im ramy w jakich mają się poruszać, chcą się uczyć i rozwijać, ale bardziej w kierunku eksperckim a nie w kierunku szybkiego awansu. Pracując przez wiele lat w różnych bankach i kierując kilkoma projektami, spotkałem w trakcie prowadzonych rozmów rekrutacyjnych bardzo wielu takich ludzi. Oni mogą stanowić dla banków wielką wartość, ale niestety uciekają z tej branży, bo nie wytrzymują presji. W oparciu o takich pracowników można budować jakość obsługi klienta. Czy klient zaufa bankowi, kiedy przy każdej kolejnej wizycie w oddziale spotykać będzie nowe twarze zmieniających się pracowników? Czy zaufa bankowi, w którym (jeszcze do niedawna) dzieci w nieudolny sposób będą próbowały mu sprzedać kiepski i nie potrzebny mu do niczego produkt? Raczej nie. Smutne, że ta praca przestała być prestiżowa i dziś bardziej kojarzy się z mobbingiem i wyzyskiem niż możliwością rozwoju. Skoro zatem brakuje właściwych pracowników, to musi brakować także zaufania ze strony klientów. Bo kiedy klient znowu zaufa bankowi? Kiedy nawiąże trwałą relację i więź z obsługującym go pracownikiem, kiedy poczuje się doceniony w momencie, gdy taki pracownik zapyta go o coś, o czym rozmawiali przy okazji poprzedniego spotkania, nie będzie z nim anonimowo rozmawiał przez telefon, itd. Jak oglądam zagraniczne filmy i jest w nich scena w banku, to bankier jest najczęściej spokojnym panem w średnim lub starszym wieku, nigdzie się nie śpieszy, potrafi słuchać i jest wiarygodny. A gdyby taką scenę nakręcić w Polsce? Żeby odwzorować rzeczywistość musielibyśmy zobaczyć bardzo młodą osobę, zagubioną, która nie jest za bardzo zainteresowana potrzebami klienta, nie budzi zaufania i nie przekonuje poziomem swoich kompetencji. Oczywiście nie jest tak wszędzie, ale w wielu miejscach niestety jest.
 
Kolejnym bardzo ważnym elementem jest stworzenie systemu obejmującego wynagrodzenia, motywację, bonusy i przejrzystość w stawianiu zadań. Punktem wyjścia powinna być dochodowość wypracowana na portfelu klientów, dużą wagę powinny także posiadać zmierzone wyniki jakości obsługi klienta powiązane z lojalnością wobec pracodawcy i identyfikowaniem się z nim. Doceniany powinien być też staż pracy choćby przez podwyżki wynagrodzenia lub bonusy. Całością powinni kierować ludzie potrafiący znaleźć kompromis pomiędzy biznesem i jego mechanizmami, a ludzką twarzą firmy, którą reprezentują. Ich cele muszą być w 100% zbieżne z celami ich podwładnych, różnić je powinien tylko poziom odpowiedzialności. Dziś w tym, wydawałoby się oczywistym względzie, w wielu miejscach występują znaczne rozbieżności. Oczywiście mógłbym iść dalej w szczegóły opisanego wyżej pomysłu, ale tu się zatrzymam, bo  i tak już ten tekst zrobił się bardzo długi. A sens pewnie jest już możliwy do uchwycenia. Tak funkcjonujący bank chciałbym zobaczyć i wierzę, że kiedyś taki zobaczę. I takiego właśnie pracodawcy życzę moim licznym znajomym, którzy nadal w bankach pracują, czekając na lepsze czasy. Potrzeba tylko żeby do któregoś z zarządów trafił odważny człowiek z wizją, a wtedy cała branża kierowana swoją odwieczną skłonnością do naśladownictwa, przestawi się na inne tory. Czy potraficie wymienić dziś choć jedno nazwisko człowieka, o którym można powiedzieć, że jest osobowością polskiej bankowości, kandydatem na guru i legendę, z którym każdy chciałby pracować i od którego można się wiele nauczyć? A ilu znacie takich, o których można powiedzieć, że to zamordyści i psychopaci z mentalnością kaprala z zacofanej armii, którzy myślą głównie o sobie, a ludzie są dla nich tylko narzędziem pozwalającym przybliżyć się do realizacji coraz bardziej absurdalnych celów? No właśnie... Ja niestety tych drugich kilku wielu, a na tych pierwszych wciąż czekam.