Dziś tekst dla tych, którzy lubią
się pośmiać. Historia, która jest prawdziwa i która wydarzyła się kilka lat
temu. Przypomniał mi o niej wczorajszy napad na jeden z warszawskich oddziałów
bankowych, o którym informowały media. Na szczęście nikomu nic się nie stało,
bo i stać się raczej nie mogło. Piszę tak, ponieważ dziś na oddziały banków
napadają tylko idioci lub desperaci, którzy nie posiadają cech bezwzględnych
bandytów. Od dawna już banki nie trzymają w swoich oddziałach dużych kwot w
gotówce, a nawet jeżeli tak robią, to jest ona zabezpieczona w specjalnych
urządzeniach, do których żaden z pracowników nie ma bezpośredniego, a już na
pewno szybkiego, dostępu. Jeżeli dodamy jeszcze do tego wszelkiego rodzaju
miejskie monitoringi i setki prywatnych kamer, to szansa na szybkie
odnalezienie sprawcy napadu jest duża. Dlatego napadów jest coraz mniej. Kiedyś
tak nie było i napady zdarzały się znacznie częściej. Czasem bywały one groźne
i zostawiały trwały ślad w psychice pracowników banków, ale czasem bywały też
śmieszne. I właśnie jedno z takich zabawnych zdarzeń chciałbym tu opisać.
Banki nie lubią się chwalić jak
często dochodziło w ich oddziałach do napadów, często trzymają to w tajemnicy i
informacje na temat napadów w dużej liczbie przypadków nie są upubliczniane.
Dbanie o swój wizerunek i nie wywoływanie paniki wśród klientów ponad wszystko.
W tym przypadku było podobnie, nikt się tym na zewnątrz nie pochwalił. Dlatego
żeby nie narażać się na reakcję banku, o którym napiszę, nie podam jego nazwy
ani miejscowości, w której owe zdarzenie miało miejsce. Napiszę tylko, że
chodzi o jeden z większych banków, który swego czasu mocno postawił na rozwój
swojej sieci placówek.
Patrząc na polskie ulice i
widoczne na nich witryny lokali usługowych przeważają dwa obrazy – banki i
apteki. W tym wypadku było podobnie. Oddział banku sąsiadował przez ścianę z
apteką. Pewnego dnia do biura bezpieczeństwa banku zgłosiła się policja.
Poinformowała, że prowadzi śledztwo w sprawie napadu na aptekę i ma prośbę do
banku o udostępnienie nagrań z kamer, które są zamontowane w oddziale. Apteka
własnego monitoringu nie posiadała, ale jedna z kamer banku obejmowała swoim
zasięgiem główne wejście do apteki i z dużym prawdopodobieństwem nagrała moment
wejścia złodziei do środka. Bank oczywiście się zgodził i przystąpiono do
odtworzenia nagrań. Przestępców rzeczywiście nagrano i byli doskonale widoczni
na filmie, ale okazało się, że cała sytuacja wyglądała trochę inaczej niż
myślała do tego momentu policja… Był środek dnia, dzień dość leniwy, przez
kilka godzin od otwarcia do oddziału przyszło tylko kilku klientów. I nagle na
nagraniu widać jak z impetem otwierają się drzwi oddziału i wbiega do środka
dwóch gości w kominiarkach i z pistoletami w dłoniach. Stają na środku oddziału
wyraźnie zaskoczeni. Konsternacja. Rozglądają się, zaczynają ze sobą nerwowo rozmawiać,
coś krzyczą. Po kilku sekundach wybiegają z oddziału, otwierają drzwi
znajdującej się po sąsiedzku apteki i wchodzą do środka. Tam jak już wcześniej
ustalono, grożąc bronią pracownikom zażądali oddania całości utargu z kasy, a
jak tylko dostali to czego chcieli, szybko uciekli z miejsca przestępstwa. Ale
co tak naprawdę wydarzyło się w oddziale banku? Otóż w momencie napadu w środku
nie było żadnego pracownika!!! To znaczy pewnie ktoś był, tego dnia do pracy
przyszło ich nawet kilku, ale jak się później okazało jeden był na zapleczu,
drugi wyszedł zapalić, jeszcze inny poszedł na lunch. A złodzieje mieli po
prostu pecha… Oczywiście procedury banku nie dopuszczają sytuacji, że oddział
jest pusty i cała ta historia zakończyła się zwolnieniem z pracy zespołu
pracującego w tym konkretnym oddziale. Pytanie co lepsze – przeżyć napad czy stracić
pracę za złamanie procedur? A swoją drogą bezcenne musiały być miny złodziei jak
zorientowali się, że nie mają z kim rozmawiać o kasie… Pewnie wcześniej przygotowanie
napadu zajęło im trochę czasu. Zakładam, że obserwowali oddział, planowali godzinę
napadu i drogę ucieczki, zainwestowali w sprzęt i ubiór. Ale jak widać przygotowując
się zadbali także o plan B i dlatego najbardziej poszkodowana na końcu okazała
się apteka.
Takich historii jak ta opisana
powyżej było oczywiście więcej. Sam znam jeszcze kilka, ale dziś już nie będę o
nich pisał. Jeżeli ktoś zna podobną i chciałby się podzielić swoją wiedzą to
zapraszam do wpisów w komentarzu.
Powoli napadanie na banki przestaje być opłacalne a przede wszystkim zbyt trudne dlatego osoby szukające sposobów na szybkie wzbogacenie się cudzym kosztem obrały nowy kierunek jakim są Kantory. Powoli staje się to plagą więc właściciele takich placówek powinni być ostrożni i bardziej wyczuleni na takie przypadki ponieważ może być ich co raz więcej.
OdpowiedzUsuńW bankach nie ma pieniędzy, oni je zamawiają jak ktoś chce wyciągnąć większą kwotę z konta.
Usuń