Podobno wpisanie dwóch powyższych
słów stanowiących tytuł tego posta powoduje natychmiastowy wzrost klikalności. Taki
dzień, takie czasy i nic się na to nie poradzi. Marketing wygrywa. Ciekawe czy
w statystykach mojego bloga ta zasada również znajdzie odzwierciedlenie. Przy
okazji okaże się też ilu jest miłośników Gwiezdnych Wojen wśród osób
interesujących się zagadnieniami finansowymi. Ale żeby nikt w tym momencie nie
poczuł się jak królik doświadczalny to postaram się dalszą częścią tego wpisu
nawiązać jednak do jego tytułu.
W ostatnich dniach z niewątpliwym przebudzeniem mocy mamy do czynienia na rynku kredytów hipotecznych. I to z przebudzeniem złych mocy w umysłach bankowców. To przebudzenie zostało poprzedzone przebudzeniem złych mocy w umysłach ekipy rządzącej, które z kolei było poprzedzone poprzedzeniem złych mocy w umysłach wyborców, choć w tym ostatnim przypadku są podobno spore wątpliwości czy złe moce miały w ogóle się w czym przebudzić... Ale wracając do pierwszego ogniwa tego łańcucha, czyli do banków, zadziałał u nich typowy mechanizm obronny połączony z odwiecznym instynktem zachłanności. Pojawiła się na horyzoncie groźba podatku do zapłacenia, więc na szybko trzeba się było zastanowić skąd wziąć pieniądze żeby starczyło i na podatek i na zachowanie odpowiednio wysokiego poziomu dochodów w kolejnym roku. Powstał problem, pojawił się pierwszy sposób na ograniczenie jego skutków, jest zatem alibi dla planowanego działania (no bo przecież okropna władza chce zabrać kasę biednym bankom…). Pozostało tylko czekanie kto pierwszy będzie na tyle odważny żeby ogłosić publicznie, że podnosi ceny. Przypomina to trochę grupkę dzieci, które chcą zrobić jakiegoś psikusa, pomysł mają w ich rozumieniu doskonały i brakuje tylko chętnego, który go zrealizuje, a potem uciekną całą gromadką zadowoleni i zachwyceni swoją kreatywnością. No i zawsze w takiej sytuacji znajdzie się jakiś Jasio, które weźmie na siebie ciężar odpowiedzialności, a przy okazji zdobędzie uznanie wśród kolegów. Tym razem w rolę Jasia wcielił się Deutsche Bank, który pierwszy ogłosił podwyżki, no a potem już poleciało hurtowo i kolejne banki w ciągu zaledwie kilku dni zrobiły to samo. W takiej sytuacji zawsze też znajdzie się jakiś cwaniak, który korzystając z okazji będzie chciał coś ugrać dodatkowo. W tym wypadku w buty cwaniaka wbił się mBank, który nie tylko podniósł marże swoich kredytów, ale zmianami objął także tych klientów, których wnioski były już od dawna w procesie. A co, kto im zabroni. Klientom się nie podoba? To niech wyp… To niech zmienią sobie bank. Na szczęście większość pozostałych banków zmianami objęła tylko te wnioski, które dopiero do nich trafią. Sytuacja jest rozwojowa więc pewnie w najbliższych kilku dniach łatwiej będzie wymienić banki, które na podwyżki się nie zdecydowały, niż te, które podwyżki już wprowadziły. Choć są dwa banki, których reakcja bardzo mnie ciekawi. Mam tu na myśli PKO BP i BZ WBK. No bo skoro wytłumaczeniem podwyżek ma być ma być fakt wprowadzenia przez nową ekipę rządzącą podatku bankowego, która to ekipa bardzo negatywnie ocenia decyzje banków o przerzucaniu kosztów podatku na klientów, a osobą w rządzie odpowiedzialną za szeroko pojęte sprawy gospodarcze jest były prezes BZ WBK, który tę funkcję przestał pełnić raptem kilka tygodni temu – to co się z tego może urodzić? W przypadku PKO BP sprawa wydaje się być prosta. Bank z udziałem skarbu państwa raczej nie ma tu dużego pola manewru i zmian uderzających pośrednio w rząd nie wprowadzi. To znaczy wprowadzi, ale później i małymi krokami tak żeby nikt się nie zorientował. Ale jak zachowa się BZ WBK? Czy przez szacunek i być może dobre relacje z byłym prezesem wstrzymają decyzje o podwyżkach? A może nie ma tam miejsca na sentymenty i zmiany wprowadzą? A może ich dotychczasowe marże należy uznać za tak wysokie, że nic nie muszą zmieniać i akceptują sytuację, w której rynek ich po prostu cenowo dogonił? Ja obstawiam, że jednak podniosą marże, ale zrobią to jako jedni z ostatnich, jak już kurz trochę opadnie i będzie to można zrobić bez większego ryzyka reputacyjnego i bez obecnego rozgłosu.
A co obecna sytuacja oznacza dla zwykłego klienta, który planował teraz zaciągnąć kredyt hipoteczny? Oczywiście oznacza podwyżki rat i ewentualnie spadek zdolności kredytowej. Bardzo uogólniając pewnie średnio każdy klient zapłaci miesięczną ratę wyższą o jakieś 100 PLN, a w skali roku dodatkowo jakieś 1200 PLN. Czyli szczęśliwy nikt nie będzie, no chyba, że ma dzieci i otrzyma póki co wirtualne 500 PLN dodatku na dziecko. Czy na naszych oczach powstaje nowa i całkiem liczna, kolejna po frankowiczach, grupa „pokrzywdzonych” kredytobiorców? Jeśli tak to ciekawe czy też będzie się potrafiła zjednoczyć, protestować i walczyć z systemem.
Na całą sytuację trzeba jednak spojrzeć też z trochę innej strony. Bo przecież każdy bank, który wprowadza podwyżki nie myśli teraz o tym, że to przełoży się na spadek sprzedaży i nie zmniejszy planów sprzedaży swoim pracownikom odpowiadającym za generowanie wyników. Nigdy tak banki nie robią to i teraz nie zrobią. Odpowiadający za realizację swojego planu doradca klienta czy dyrektor oddziału będzie więc szukał dodatkowych sposobów żeby klienta do siebie przyciągnąć i zatrzymać. Więc bardzo będzie się starał żeby na drodze indywidualnych negocjacji dostać zgodę na obniżenie warunków cenowych. Będzie pukał do drzwi swoich szefów i wywierał presję. Im gorsze będą wyniki sprzedaży, tym o takie odstępstwa będzie łatwiej, bo przecież każdy średniego lub wyższego szczebla menadżer sprzedaży posiadający kompetencje do obniżania ceny ma też swoje plany sprzedaży, a im dalej jest od ich realizacji, tym jego krzesło staje się coraz cieplejsze. I wtedy skłonność do różnego rodzaju ustępstw u niego również zdecydowanie wzrasta. Tylko trzeba wiedzieć w którym aktualnie banku, z kim i jak takie sprawy załatwić. Osoba nie znająca dobrze realiów branży bankowej może mieć z tym problem, dlatego gdyby ktoś potrzebował w tym względzie pomocy to oczywiście zapraszam do kontaktu z nami J
W ostatnich dniach z niewątpliwym przebudzeniem mocy mamy do czynienia na rynku kredytów hipotecznych. I to z przebudzeniem złych mocy w umysłach bankowców. To przebudzenie zostało poprzedzone przebudzeniem złych mocy w umysłach ekipy rządzącej, które z kolei było poprzedzone poprzedzeniem złych mocy w umysłach wyborców, choć w tym ostatnim przypadku są podobno spore wątpliwości czy złe moce miały w ogóle się w czym przebudzić... Ale wracając do pierwszego ogniwa tego łańcucha, czyli do banków, zadziałał u nich typowy mechanizm obronny połączony z odwiecznym instynktem zachłanności. Pojawiła się na horyzoncie groźba podatku do zapłacenia, więc na szybko trzeba się było zastanowić skąd wziąć pieniądze żeby starczyło i na podatek i na zachowanie odpowiednio wysokiego poziomu dochodów w kolejnym roku. Powstał problem, pojawił się pierwszy sposób na ograniczenie jego skutków, jest zatem alibi dla planowanego działania (no bo przecież okropna władza chce zabrać kasę biednym bankom…). Pozostało tylko czekanie kto pierwszy będzie na tyle odważny żeby ogłosić publicznie, że podnosi ceny. Przypomina to trochę grupkę dzieci, które chcą zrobić jakiegoś psikusa, pomysł mają w ich rozumieniu doskonały i brakuje tylko chętnego, który go zrealizuje, a potem uciekną całą gromadką zadowoleni i zachwyceni swoją kreatywnością. No i zawsze w takiej sytuacji znajdzie się jakiś Jasio, które weźmie na siebie ciężar odpowiedzialności, a przy okazji zdobędzie uznanie wśród kolegów. Tym razem w rolę Jasia wcielił się Deutsche Bank, który pierwszy ogłosił podwyżki, no a potem już poleciało hurtowo i kolejne banki w ciągu zaledwie kilku dni zrobiły to samo. W takiej sytuacji zawsze też znajdzie się jakiś cwaniak, który korzystając z okazji będzie chciał coś ugrać dodatkowo. W tym wypadku w buty cwaniaka wbił się mBank, który nie tylko podniósł marże swoich kredytów, ale zmianami objął także tych klientów, których wnioski były już od dawna w procesie. A co, kto im zabroni. Klientom się nie podoba? To niech wyp… To niech zmienią sobie bank. Na szczęście większość pozostałych banków zmianami objęła tylko te wnioski, które dopiero do nich trafią. Sytuacja jest rozwojowa więc pewnie w najbliższych kilku dniach łatwiej będzie wymienić banki, które na podwyżki się nie zdecydowały, niż te, które podwyżki już wprowadziły. Choć są dwa banki, których reakcja bardzo mnie ciekawi. Mam tu na myśli PKO BP i BZ WBK. No bo skoro wytłumaczeniem podwyżek ma być ma być fakt wprowadzenia przez nową ekipę rządzącą podatku bankowego, która to ekipa bardzo negatywnie ocenia decyzje banków o przerzucaniu kosztów podatku na klientów, a osobą w rządzie odpowiedzialną za szeroko pojęte sprawy gospodarcze jest były prezes BZ WBK, który tę funkcję przestał pełnić raptem kilka tygodni temu – to co się z tego może urodzić? W przypadku PKO BP sprawa wydaje się być prosta. Bank z udziałem skarbu państwa raczej nie ma tu dużego pola manewru i zmian uderzających pośrednio w rząd nie wprowadzi. To znaczy wprowadzi, ale później i małymi krokami tak żeby nikt się nie zorientował. Ale jak zachowa się BZ WBK? Czy przez szacunek i być może dobre relacje z byłym prezesem wstrzymają decyzje o podwyżkach? A może nie ma tam miejsca na sentymenty i zmiany wprowadzą? A może ich dotychczasowe marże należy uznać za tak wysokie, że nic nie muszą zmieniać i akceptują sytuację, w której rynek ich po prostu cenowo dogonił? Ja obstawiam, że jednak podniosą marże, ale zrobią to jako jedni z ostatnich, jak już kurz trochę opadnie i będzie to można zrobić bez większego ryzyka reputacyjnego i bez obecnego rozgłosu.
A co obecna sytuacja oznacza dla zwykłego klienta, który planował teraz zaciągnąć kredyt hipoteczny? Oczywiście oznacza podwyżki rat i ewentualnie spadek zdolności kredytowej. Bardzo uogólniając pewnie średnio każdy klient zapłaci miesięczną ratę wyższą o jakieś 100 PLN, a w skali roku dodatkowo jakieś 1200 PLN. Czyli szczęśliwy nikt nie będzie, no chyba, że ma dzieci i otrzyma póki co wirtualne 500 PLN dodatku na dziecko. Czy na naszych oczach powstaje nowa i całkiem liczna, kolejna po frankowiczach, grupa „pokrzywdzonych” kredytobiorców? Jeśli tak to ciekawe czy też będzie się potrafiła zjednoczyć, protestować i walczyć z systemem.
Na całą sytuację trzeba jednak spojrzeć też z trochę innej strony. Bo przecież każdy bank, który wprowadza podwyżki nie myśli teraz o tym, że to przełoży się na spadek sprzedaży i nie zmniejszy planów sprzedaży swoim pracownikom odpowiadającym za generowanie wyników. Nigdy tak banki nie robią to i teraz nie zrobią. Odpowiadający za realizację swojego planu doradca klienta czy dyrektor oddziału będzie więc szukał dodatkowych sposobów żeby klienta do siebie przyciągnąć i zatrzymać. Więc bardzo będzie się starał żeby na drodze indywidualnych negocjacji dostać zgodę na obniżenie warunków cenowych. Będzie pukał do drzwi swoich szefów i wywierał presję. Im gorsze będą wyniki sprzedaży, tym o takie odstępstwa będzie łatwiej, bo przecież każdy średniego lub wyższego szczebla menadżer sprzedaży posiadający kompetencje do obniżania ceny ma też swoje plany sprzedaży, a im dalej jest od ich realizacji, tym jego krzesło staje się coraz cieplejsze. I wtedy skłonność do różnego rodzaju ustępstw u niego również zdecydowanie wzrasta. Tylko trzeba wiedzieć w którym aktualnie banku, z kim i jak takie sprawy załatwić. Osoba nie znająca dobrze realiów branży bankowej może mieć z tym problem, dlatego gdyby ktoś potrzebował w tym względzie pomocy to oczywiście zapraszam do kontaktu z nami J
Ja myślę, że jak ktoś chce zarobić to musi dobrze zainwestować, najlepiej w złoto, może jakiś fundusz, ale z bankami bywa różnie więc raczej trzymałabym się złota :) dziękuję za wspaniały artykuł
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o na prawdę wartościowe i dające efekty rozwiązania w kwestii reklamy to moim zdaniem warto jest zainteresować sie opisaną tutaj https://metrkwadrat.net/sprawdz-jak-promowac-swoja-firme-w-mediach-spolecznosciowych/ reklama na facebooku. Aktualnie reklama na social media daje chyba największe efekty. Co wy o tym sądzicie?
OdpowiedzUsuń