wtorek, 22 grudnia 2015

Nie drażnić lwa


Rzadko w tym miejscu zdarza mi się stawać w obronie banków, ale tym razem to zrobię. Choć może nawet bardziej, a na pewno w równym stopniu, będzie to obrona zdrowego rozsądku. Od dwóch dni obserwuję zamieszanie dotyczące ING Banku Śląskiego powstałe po tym jak ich „twarz”, czyli Marek Kondrat, wziął udział w sobotniej demonstracji Komitetu Obrony Demokracji. To całe oburzenie, namawianie do zamykania rachunków (swoją drogą ciekawe, że nikt nie straszy, że w ramach protestu spłaci swój kredyt przed terminem), krytyka aktora – jak dla mnie to po prostu zwykła żenada i kompromitacja ludzi wyrażających takie opinie. Ale z drugiej strony to też powód do kolejnej refleksji i zastanowienia się w jakim kraju żyjemy i kim jest część ludzi, których każdego dnia mijam na ulicy. Od dwudziestu pięciu lat żyję w przekonaniu, że w Polsce panuje wreszcie normalność, mająca wiele niedoskonałości będących konsekwencją 40 lat wyniszczania przez komunę, ale jednak normalność. Doceniam fakt, jak bardzo zmieniło się życie w porównaniu do lat poprzedzających 1989 rok, które to lata pamiętam i w których miałem wątpliwą przyjemność żyć. Przecież teraz żyjemy w wolnym kraju (no chyba, że dziś w nocy w sejmie znowu coś nowego uchwalili, bo dokładnie nie śledziłem), gdzie ludzie mogą robić co chcą, a reszta ma to najzwyczajniej uszanować, dopóki nie pojawia się łamanie prawa lub jakaś inna ewidentna patologia. Jak ktoś chce iść na demonstrację to niech to zrobi, jak chce zobaczyć mecz swojej ulubionej drużyny to kupuje bilet i siada na trybunie stadionu, a jak chce iść do muzeum lotnictwa to idzie do muzeum lotnictwa. Przecież to proste i piękne jednocześnie. Nie akceptując tego można szybko popaść w paranoję, czego chyba wiele osób właśnie doświadcza. Jak ktoś chce iść tą drogą dalej to może niech sprawdzi czy przypadkiem na demonstrację Marka Kondrata nie przywiozła taksówką Agata Kulesza, która również występuje w reklamach ING Banku Śląskiego. Wtedy ją także będzie można przykładnie napiętnować. Może konta w tym banku powinni zamknąć również wszyscy miłośnicy piwa, wódki lub whisky, bo przecież Marek Kondrat promuje wina i na dodatek zawodowo zajmuje się ich dystrybucją? Kiedyś Marek Kondrat zagrał główną rolę w filmie „Dzień świra”. Ciekawe czy wtedy sądził, że życie tak szybko napisze swój scenariusz będący kontynuacją tego filmu…
Jeżeli ktoś chce zamknąć konto w będącym zupełnie niewinną ofiarą tej chorej walki politycznej ING Banku Śląskim, to niech to zrobi. Bank tego głośno nie powie, ale pewnie odetchnie z ulgą, że będzie miał w swoim portfelu mniej prymitywnych dziwolągów. Paradoksalnie może się to okazać dla nich dobrą reklamą i możliwością przekonania do siebie naprawdę wartościowych klientów. Za chwilę kolejną ofiarą tych chorych czasów będzie Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, która wkrótce zorganizuje swój kolejny finał, a która już teraz jest bezpardonowo atakowania przez swoich przeciwników, którzy po ostatnich wyborach poczuli się silniejsi. I nie ma znaczenia, że za chwilę są Święta, że zaczyna się czas, który warto chociaż przez chwilę spędzić inaczej. Ale nie, wrogość musi być okazywana zawsze i wszędzie. Trzeba bić, bić, bić, kopać, kopać, kopać. Chociaż dla Orkiestry to może i dobrze, bo na pewno się obroni. A im mocniejsze będą na nią ataki, tym więcej zbierze pieniędzy. Obstawiam, że i tym razem pobije kolejny rekord, z tą tylko różnicą, że bardziej spektakularny.
W tym roku zima nie dopisuje, jest ciepło, to bardziej jesień lub wczesna wiosna. Brak mrozu powoduje, że ciężko niektórym jest schłodzić umysły. Dlatego każdemu, który poszedł w stronę opisanego powyżej absurdu polecam jedną, za to sprawdzoną od lat metodę – dużo lodu!!!!!!!
 

piątek, 18 grudnia 2015

Przebudzenie mocy


Podobno wpisanie dwóch powyższych słów stanowiących tytuł tego posta powoduje natychmiastowy wzrost klikalności. Taki dzień, takie czasy i nic się na to nie poradzi. Marketing wygrywa. Ciekawe czy w statystykach mojego bloga ta zasada również znajdzie odzwierciedlenie. Przy okazji okaże się też ilu jest miłośników Gwiezdnych Wojen wśród osób interesujących się zagadnieniami finansowymi. Ale żeby nikt w tym momencie nie poczuł się jak królik doświadczalny to postaram się dalszą częścią tego wpisu nawiązać jednak do jego tytułu.
W ostatnich dniach z niewątpliwym przebudzeniem mocy mamy do czynienia na rynku kredytów hipotecznych. I to z przebudzeniem złych mocy w umysłach bankowców. To przebudzenie zostało poprzedzone przebudzeniem złych mocy w umysłach ekipy rządzącej, które z kolei było poprzedzone poprzedzeniem złych mocy w umysłach wyborców, choć w tym ostatnim przypadku są podobno spore wątpliwości czy złe moce miały w ogóle się w czym przebudzić... Ale wracając do pierwszego ogniwa tego łańcucha, czyli do banków, zadziałał u nich typowy mechanizm obronny połączony z odwiecznym instynktem zachłanności. Pojawiła się na horyzoncie groźba podatku do zapłacenia, więc na szybko trzeba się było zastanowić skąd wziąć pieniądze żeby starczyło i na podatek i na zachowanie odpowiednio wysokiego poziomu dochodów w kolejnym roku. Powstał problem, pojawił się pierwszy sposób na ograniczenie jego skutków, jest zatem alibi dla planowanego działania (no bo przecież okropna władza chce zabrać kasę biednym bankom…). Pozostało tylko czekanie kto pierwszy będzie na tyle odważny żeby ogłosić publicznie, że podnosi ceny. Przypomina to trochę grupkę dzieci, które chcą zrobić jakiegoś psikusa, pomysł mają w ich rozumieniu doskonały i brakuje tylko chętnego, który go zrealizuje, a potem uciekną całą gromadką zadowoleni i zachwyceni swoją kreatywnością. No i zawsze w takiej sytuacji znajdzie się jakiś Jasio, które weźmie na siebie ciężar odpowiedzialności, a przy okazji zdobędzie uznanie wśród kolegów. Tym razem w rolę Jasia wcielił się Deutsche Bank, który pierwszy ogłosił podwyżki, no a potem już poleciało hurtowo i kolejne banki w ciągu zaledwie kilku dni zrobiły to samo. W takiej sytuacji zawsze też znajdzie się jakiś cwaniak, który korzystając z okazji będzie chciał coś ugrać dodatkowo. W tym wypadku w buty cwaniaka wbił się mBank, który nie tylko podniósł marże swoich kredytów, ale zmianami objął także tych klientów, których wnioski były już od dawna w procesie. A co, kto im zabroni. Klientom się nie podoba? To niech wyp… To niech zmienią sobie bank. Na szczęście większość pozostałych banków zmianami objęła tylko te wnioski, które dopiero do nich trafią. Sytuacja jest rozwojowa więc pewnie w najbliższych kilku dniach łatwiej będzie wymienić banki, które na podwyżki się nie zdecydowały, niż te, które podwyżki już wprowadziły. Choć są dwa banki, których reakcja bardzo mnie ciekawi. Mam tu na myśli PKO BP i BZ WBK. No bo skoro wytłumaczeniem podwyżek ma być ma być fakt wprowadzenia przez nową ekipę rządzącą podatku bankowego, która to ekipa bardzo negatywnie ocenia decyzje banków o przerzucaniu kosztów podatku na klientów, a osobą w rządzie odpowiedzialną za szeroko pojęte sprawy gospodarcze jest były prezes BZ WBK, który tę funkcję przestał pełnić raptem kilka tygodni temu – to co się z tego może urodzić? W przypadku PKO BP sprawa wydaje się być prosta. Bank z udziałem skarbu państwa raczej nie ma tu dużego pola manewru i zmian uderzających pośrednio w rząd nie wprowadzi. To znaczy wprowadzi, ale później i małymi krokami tak żeby nikt się nie zorientował. Ale jak zachowa się BZ WBK? Czy przez szacunek i być może dobre relacje z byłym prezesem wstrzymają decyzje o podwyżkach? A może nie ma tam miejsca na sentymenty i zmiany wprowadzą? A może ich dotychczasowe marże należy uznać za tak wysokie, że nic nie muszą zmieniać i akceptują sytuację, w której rynek ich po prostu cenowo dogonił? Ja obstawiam, że jednak podniosą marże, ale zrobią to jako jedni z ostatnich, jak już kurz trochę opadnie i będzie to można zrobić bez większego ryzyka reputacyjnego i bez obecnego rozgłosu.
A co obecna sytuacja oznacza dla zwykłego klienta, który planował teraz zaciągnąć kredyt hipoteczny? Oczywiście oznacza podwyżki rat i ewentualnie spadek zdolności kredytowej. Bardzo uogólniając pewnie średnio każdy klient zapłaci miesięczną ratę wyższą o jakieś 100 PLN, a w skali roku dodatkowo jakieś 1200 PLN. Czyli szczęśliwy nikt nie będzie, no chyba, że ma dzieci i otrzyma póki co wirtualne 500 PLN dodatku na dziecko. Czy na naszych oczach powstaje nowa i całkiem liczna, kolejna po frankowiczach, grupa „pokrzywdzonych” kredytobiorców? Jeśli tak to ciekawe czy też będzie się potrafiła zjednoczyć, protestować i walczyć z systemem.
Na całą sytuację trzeba jednak spojrzeć też z trochę innej strony. Bo przecież każdy bank, który wprowadza podwyżki nie myśli teraz o tym, że to przełoży się na spadek sprzedaży i nie zmniejszy planów sprzedaży swoim pracownikom odpowiadającym za generowanie wyników. Nigdy tak banki nie robią to i teraz nie zrobią. Odpowiadający za realizację swojego planu doradca klienta czy dyrektor oddziału będzie więc szukał dodatkowych sposobów żeby klienta do siebie przyciągnąć i zatrzymać. Więc bardzo będzie się starał żeby na drodze indywidualnych negocjacji dostać zgodę na obniżenie warunków cenowych. Będzie pukał do drzwi swoich szefów i wywierał presję. Im gorsze będą wyniki sprzedaży, tym o takie odstępstwa będzie łatwiej, bo przecież każdy średniego lub wyższego szczebla menadżer sprzedaży posiadający kompetencje do obniżania ceny ma też swoje plany sprzedaży, a im dalej jest od ich realizacji, tym jego krzesło staje się coraz cieplejsze. I wtedy skłonność do różnego rodzaju ustępstw u niego również zdecydowanie wzrasta. Tylko trzeba wiedzieć w którym aktualnie banku, z kim i jak takie sprawy załatwić. Osoba nie znająca dobrze realiów branży bankowej może mieć z tym problem, dlatego gdyby ktoś potrzebował w tym względzie pomocy to oczywiście zapraszam do kontaktu z nami
J

 

poniedziałek, 7 grudnia 2015

Praca w sprzedaży produktów finansowych


Gdyby przypadkowo spotkanego człowieka zapytać z czym kojarzy mu się praca w sprzedaży produktów finansowych to co by odpowiedział? Z dużym prawdopodobieństwem powiedziałby, że to wyzysk, mobbing, dno i brak perspektyw. To trochę smutne, ja mam swoją opinię inną, ale też rozumiem wszystkich tych, których ocena jest negatywna. Bo branża finansowa przez lata bardzo mocno sobie zapracowała na każde złe słowo wypowiadane pod jej adresem. Banki, firmy pośrednictwa, brokerzy ubezpieczeniowi – wszyscy zawsze chcieli sprzedawać jak najwięcej, nie zawsze etycznie i nie koniecznie dbając przy tym o ludzi, którzy na ich wynik pracowali. A to oczywiście musiało przełożyć się na klientów, których opinia i poziom zaufania do doradców finansowych także są dalekie od ideału. Wartościowi kandydaci do pracy w tej branży już dawno się od niej odwrócili, trafiają tu tylko słabi lub nieświadomi. Nawet banki, które teoretycznie powinny uchodzić za prestiżowych pracodawców, od wielu lat borykają się z dużą rotacją i wiecznymi brakami w obsadzie swoich poszczególnych struktur sprzedażowych. I nie mam tu na myśli tylko stanowisk szeregowych. Ten problem dotyczy również stanowisk menadżerskich niższego szczebla. Dyrektor oddziału banku to w mojej opinii najbardziej niewdzięczna praca jaką tylko można sobie wyobrazić, a przy okazji też trudna i odpowiedzialna. Poświęcę kiedyś temu osobny wpis jak tylko znajdę trochę więcej czasu. Wracając jednak do głównego wątku tego wpisu – czy praca w sprzedaży produktów finansowych naprawdę musi być aż tak źle oceniana i aż tak bardzo odpychać od siebie potencjalnych kandydatów? Według mnie nie, ale to jest bardzo silnie uzależnione od ludzi, którzy w danej firmie kreują zasady tej pracy. Posłużę się pewnym przykładem i wizją, którą sam próbuję wdrożyć w życie. Otóż od pewnego czasu do swojej firmy próbuję zatrudnić 2-3 osoby, które będą potrafiły skutecznie umawiać spotkania z potencjalnymi klientami zainteresowanymi produktami kredytowymi. Nic na siłę ani w pośpiechu. Po prostu – jak trafi się odpowiednia osoba to otrzyma propozycję współpracy. Czy znalezienie takiej osoby to łatwe zadanie? Niestety nie. Jakość kandydatów jest dramatycznie niska, podobnie jak ich motywacja do pracy i chęć nauki. Dodam, że wcale nie szukam osób z doświadczeniem i z dobrymi wynikami osiąganymi u poprzednich pracodawców. Wręcz przeciwnie, najchętniej zatrudniłbym osoby bez doświadczenia, których wszystkiego nauczymy od podstaw. Jeżeli ktoś tylko posiada odpowiedni poziom wiedzy ogólnej, swobodnie i logicznie się wypowiada, potrafi i lubi sprawnie nawiązywać kontakty i budować relacje z innymi ludźmi, ma wewnętrzną motywację do pracy i jest odpowiedzialny za własne czyny, to na początek w zupełności wystarczy żeby rozpocząć taką pracę i mieć duże szanse na osiąganie w niej dobrych wyników. My jesteśmy bardzo elastyczni – możemy umówić się z kandydatem na pracę w niepełnym wymiarze czasu, podpisać z nim umowę w dogodnej dla niego formie, rozliczać się w ramach stawki godzinowej lub od osiąganych wyników – nie ma to dla nas znaczenia, jeżeli tylko kandydat nas do siebie przekona. To może być idealna praca dla studentów, którzy muszą pogodzić pracę z nauką, dla osób, które z osobistych powodów szukają pracy, którą mogą wykonywać nie wychodząc z domu, dla matek wychowujących dzieci i posiadających trochę wolnego czasu, który można poświęcić na wypracowanie dodatkowych dochodów, wreszcie dla osób, które aktywnie pracują zawodowo, ale chciałyby robić coś ponad swoje główne zajęcie. Z każdą taką osobą możemy rozmawiać i z dużym prawdopodobieństwem znaleźć odpowiedni kompromis – ważne żebyśmy tylko dostrzegli cechy, o których napisałem już wcześniej. Praca w sprzedaży produktów finansowych jest prosta. Wystarczą te same umiejętności sprzedażowe co w innych branżach, nie potrzeba specjalistycznego sprzętu, wyszukanego wyposażenia stanowiska do pracy, a do tego potencjalnym klientem może być praktycznie każdy człowiek, z którym się rozmawia. Jeżeli tylko ma się normalnych przełożonych, a firma nie ma rozdmuchanych ponad własne możliwości ambicji sprzedażowych, to satysfakcja z pracy może szybko przyjść. Tym bardziej, że na końcu może pojawić się także dobre wynagrodzenie, bo banki za sprzedaż kredytów póki co płacą pośrednikom całkiem sensowne stawki. Taka praca może być też dobrą przepustką do zrobienia w przyszłości większej kariery w świecie finansów, na co przykładów można podać wiele. Mnóstwo ludzi, którzy osiągnęli znaczące pozycje w bankach zaczynało właśnie od prostej pracy sprzedażowej, która krok po kroku wywindowała ich w górę. Ale żeby dać sobie szansę na lepszą przyszłość trzeba od czegoś zacząć. Wierzę, że z czasem praca w sprzedaży produktów finansowych zyska większą rangę, może nawet prestiż, bo nasz polski rynek trochę okrzepnie, bo klienci staną się bardziej wyedukowani, bo życie wymusi więcej etyki w działaniach firm działających w branży. I wtedy na pewno nowym osobom pojawiającym się na tym rynku będzie już trudniej zaistnieć. Dlatego mądry człowiek planujący dziś swoją karierę zawodową nie powinien skreślać tego kierunku tylko dlatego, że ktoś z jego znajomych się sparzył w takiej pracy lub dlatego, że przeczytał niepochlebne opinie na forach internetowych.
Nie wiem na ile podzielacie maje spojrzenie na ten temat. Zapraszam do dyskusji jeżeli ktoś będzie miał ochotę zamieścić swój komentarz. A jeżeli przeczyta ten wpis ktoś kogo taka praca interesuje to zapraszam do bezpośredniego kontaktu z nami. Nasz adres mailowy można znaleźć w zakładce „kontakt”.