wtorek, 26 sierpnia 2014

Kilka słów o rankingu banków Newsweeka


Już za kilka tygodni, jak co roku, zostanie zapewne opublikowany najnowszy ranking Newsweeka prezentujący najlepsze banki. Ranking jak ranking, wiele różnych tego typu zestawień pojawia się na rynku, ale z  jakiegoś powodu ten jeden stał się prawie że wyrocznią dla dużej części kadry kierowniczej w większości banków. Im bliżej daty publikacji rankingu, tym bardziej zbiorowe podniecenie ludzi zarządzających bankami osiąga szczytowe pułapy swojej skali i jest wprost proporcjonalne do zbiorowej nerwicy lękowej, która z kolei dopada szeregowych pracowników oddziałów i ich bezpośrednich przełożonych. Bo to właśnie do oddziałów przychodzą ankieterzy udający klientów, którzy potem przygotowują raporty, na podstawie których wystawiane są oceny poszczególnych banków. A od tych ocen zależy oczywiście ostateczna pozycja banku w rankingu. W niektórych bankach powstają nawet specjalne zespoły odpowiadające tylko i wyłącznie za takie przygotowanie sił sprzedażowych, aby pozycja w rankingu była odpowiednio wysoka. Znam nawet bank, który zwolnił z pracy pracowników takiego zespołu tuż po opublikowaniu wyników rankingu. Bo pozycja nie była taka jak sobie wymarzył zarząd... Oczywiście można powiedzieć że to dobrze, iż w bankach przywiązują dużą wagę do rankingu, bo dzięki temu jakość obsługi będzie wyższa. Tylko ja mam wrażenie, że zdecydowanie bardziej od jakości wzrasta zużycie zielonej farby, którą maluje się okoliczną trawę. Sam ranking, o ile budzi duże emocje w bankach, o tyle wśród klientów już dużo mniejsze. Klienci nawet jak go przeczytają, to po kilku dniach już pewnie nie pamiętają jego wyników i nie ma on większego wpływu na ich decyzje przy wyborze ofert. Nie wiem co musiało by się stać, żeby o rankingu zrobiło się głośniej. Może musiałaby go wygrać kobieta z brodą, jak to miało miejsce podczas ostatniego konkursu Eurowizji?
W mojej ocenie ranking Newsweeka jest potrzebny, ale tylko dla banków. Zmusza je do podejmowania działań poprawiających jakość obsługi klientów, wzmacnia rywalizację, przyspiesza wdrażanie nowych produktów i innowacji technologicznych. Ale dla klienta nie jest niczym więcej niż oceną dobrego (lub złego) wrażenia, które na ankieterach zrobił dany bank. Dla mnie, jako klienta banków, dużo ważniejszy byłby ranking przygotowany według zupełnie innego klucza. Pewnie nigdy takiego nie zobaczę, ale chciałbym wiedzieć, w którym banku jest najmniejsza rotacja wśród pracowników oddziałów, jaki jest ich średni staż pracy w danym banku, jaka jest średnia liczba reklamacji przypadająca na jednego klienta, ile średnio dni w roku pracownik spędza na szkoleniach, ile zostało złożonych pozwów o mobbing. Chciałbym także zobaczyć ranking zarobków, bo z dużym prawdopodobieństwem bank płacący doradcy w oddziale podstawę pensji w wysokości 4 tys. PLN będzie miał lepszą obsługę klienta niż bank płacący podstawę na poziomie 2 tys. PLN. Pokazując wymienione powyżej parametry kilka banków w oczach klientów mogłoby wiele stracić. Ludzie znający ten świat od środka wiedzą, że wysoka kultura bankowości dziś jest już przeszłością lub co najwyżej wytartym hasłem reklamowym. Dziś banki mają olbrzymie kłopoty ze skompletowaniem i utrzymaniem kadry w oddziałach, zatrudniają tam coraz bardziej przypadkowych ludzi i niestety musi się to przekładać na kiepską jakość obsługi klienta. Żeby ocenić skalę tego problemu wystarczy wejść na stronę portalu pracuj.pl i zobaczyć jak wiele jest ogłoszeń dotyczących pracy w oddziałach. Jak ostatnio sprawdzałem to takich aktywnych ogłoszeń było kilkaset… A przecież banki nie otwierają już nowych oddziałów tylko je zamykają. Dlaczego zatem stale potrzebują aż tylu nowych ludzi do pracy? Czy w takich okolicznościach idąc do banku możemy liczyć na fachowe doradztwo?
A wracając do rankingu Newsweeka - chciałbym w nim zobaczyć jeszcze dwie kategorie: bank, który w danym roku zapłacił najwięcej kar nałożonych przez instytucje nadzorujące (tu pewnie poza wszelką konkurencją byłby bank na G) i bank, który w 2014 roku wykupił najwięcej reklam w Newsweeku oraz innych tytułach należących do koncernu Axel Springer.

piątek, 22 sierpnia 2014

Jaki mobbing, normalny opier...


Niedawny artykuł na prnews.pl dotyczący traktowania przez jeden z brytyjskich banków swoich pracowników, w wielu obecnych i tych byłych pracownikach sieci sprzedaży w polskich bankach zapewne ożywił wiele wspomnień. Część z tych wspomnień po długotrwałej terapii z psychoanalitykiem można wymazać z pamięci, ale wtedy życie poprzez taki artykuł ponownie dopada i ożywia stare demony J.
Otóż po drugiej stronie kanału La Manche (zwanego przed Celtów – Angielskim) wybuchła afera. Przy niej kolejne odsłony spisku stołecznych kelnerów zdają się być dziecinadą, a kolejny niechlubny rekord związany z ilością złapanych pijanych kierowców - nic nie znaczącym faktem. Przechodząc do rzeczy, jakiś manago w banku angielskim wysłał był do swych podwładnych maile, w których domagał się „ni mniej ni więcej’’ tylko, mówiąc delikatnie, realizacji planów, które są nie do zrealizowania. Dodatkowo ocenił, iż ich wykonalność w danym dniu powinna sięgnąć poziomów, które tylko jego wyobraźnia rozumem obejmie. Oryginał jakiś.
A co tam w naszym grajdołku, że się do nadbałtyckich klimatów odwołam? U nas grzeczniutko, nikt do niczego nie zmusza. Dyrektor Oddziału wyda się wielu jak starszy brat a Regionalny jak światełko w tunelu, tia… Coś mi jednak mówi, iż rzeczone światełko pewnie rzadko, sporadycznie i w ogóle marginalnie, okazuje się pędzącą z hukiem i gwizdem lokomotywą. Od razu zaznaczę, że nie twierdzę, że u nas bagno i pięć metrów mułu, a u Angoli to tylko drobny epizodzik. Ostatnie doniesienia medialne o słynnym światowym już konflikcie Legia-Celtic pokazują, że taki szczególik jak honor czy jakieś tam fair play nieco się zdewaluowały, a dla wyspiarza przegrać 6:1 w dwumeczu to jak wygrać. Jednak w dziedzinie mobbingu my też jednak fajni są.
Tu ciekawy przykład, fakt że sprzed wielu lat, ale mam wrażenie, obrazowy.
Oto dwóch Managerów wyższego szczebla międzynarodowej instytucji finansowej, na imprezie firmowej, będąc być może pod przemożnym wpływem alkoholu, zakłada się o to, w kraju którego z nich oddziały otworzą więcej kont osobistych. Zwróć Drogi Czytelniku uwagę, iż piszę być może, bo po pierwsze nie wiem na pewno czy Bachus zawładnął ich czynami i tokiem rozumowania, po drugie mam nadzieję, że na firmowych spotkaniach nie pije się alkoholu. No może czasami do głównego dania kieliszek wytrawnego wina i to w wyjątkowych sytuacjach J.
I poooooszli…. Targety rozdane, cyfra budzi osłupienie na miarę zwycięstwa polskiej reprezentacji w piłce nożnej w meczu z kimkolwiek. No dobra „papier cierpliwy, wszystko przyjmie”, ale w mordę, nie do zrobienia to jest!!! A tam nie do zrobienia, rzekł Manager - motywacji ludziom brakuje. Maila – poganiacza trzeba słać. No i Dyrektor Dyrektorów śle paszkwila. A w nim, że jak planów nie zrobicie to UWAGA!!! prawdziwe -  „KREW SIĘ POLEJE”. Zaraz „poleje” zobaczymy czyja, chyba twoja. Ale dobra, chcecie to macie „mówisz i masz” i w ramach dupokryjki cała sieć otwiera PUSTE KONTA!!! Bo niby skąd do cholery ma nagle z miesiąca na miesiąc zrealizować i tak wyśrubowany plan w jego dajmy na to trzykrotnej wysokości. A że przy okazji „pustaków” koszty, czas Doradców, papier, bzdura do kwadratu i „…kamieni kupa”. Ufffff…
Zakład wygrany…J
Inna taka sobie sytuacja. Bank M., Dyrektor W., oddział w W. (spore miasteczko). Oddział otwarty do 19tej. O 18.45 do oddziału dzwoni W. Rzuca pytanie: Ile macie dziś kont? Oddział – 3. W. – Do 19tej macie mieć 6. Zadzwonię. Tylko żadnej ściemy bo i tak  w systemie raportowania sprawdzę. Tu połączenie zostaje przerwane, a w oddziale ogólny stan przedzawałowy. Panika. Ja już mam u nas konto, ja mam dwa, moja żona też, mama, babcia a nawet mój ku… jamnik też już ma. 19ta – dzwoni, a jakże. Ile macie kont? Oddział – 6. Można? Można…J.
Proponuję jeszcze garść życiowych mądrości czyli korporacyjny bełkot:
Wątek anatomiczny: „trzeba mieć zgąbczenie mózgu żeby nie sprzedać tak dobrego produktu”.
Wątek familijny: „macie rodzinę i znajomych to wiecie co robić”.
Wątek psychologiczny: „nieakceptowalne wyniki, które nie mają prawa się powtórzyć”, „będziemy musieli zmienić sposób współpracy”.
Wątek filozoficzny: „od myślenia to jestem tutaj ja, wy do robienia planu”.
Wątek matematyczny: „dajecie mi powody do głębszej analizy waszych dotychczasowych wyników”.
Wątek kryminalny: „brak realizacji planów pociągnie za sobą surowe konsekwencje”.
Wątek prorodzinny: „a ty chcesz te dzieci widywać czy też utrzymać?” – usłyszała pracownica prosząca swego przełożonego o umożliwienie jej wyjścia z pracy godzinę wcześniej, żeby mogła odebrać dzieci wracające z kolonii letnich.
Podsumowując, zapewne niejeden z Was (do czego zachęcam) mógłby podać wiele  innych przykładów na to, iż praca w banku, a także w innych firmach, gdzie nadrzędna jest sprzedaż, może być źródłem mobbingu. Jak widać, za nic mu granice Państw i poziom kultury organizacyjnej. Może kwoty, o które toczy się gra są odmienne, ale i to nie na pewno.

Na koniec mały żarcik znaleziony w Internecie:
 

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Jak po latach wyglądają wyniki prognoz ekspertów od rynku bankowego?


Zawsze z dużym dystansem, a często też z niechęcią podchodzę do wszelkiego rodzaju prognoz dotyczących rynku finansowego i samego sektora bankowego, które masowo są przedstawiane w radiu, telewizji czy Internecie. Praktycznie każdego dnia możemy słuchać lub czytać opinie wielu ekspertów dotyczące giełdy, walut, sytuacji rynkowej i prognoz co do bliższej lub dalszej przyszłości. O ile z tłumaczeniem tego co właśnie się wydarzyło eksperci radzą sobie względnie dobrze, o tyle z przewidywaniem tego co się wydarzy, idzie im, w mojej ocenie, już dużo gorzej. Kiedyś słyszałem taki żart – kto to jest analityk finansowy? Jest to taki człowiek, który dzisiaj potrafi wyjaśnić dlaczego jego wczorajsza prognoza się nie potwierdziła. Kolejne lata pokazują, że to zdanie ma coraz więcej wspólnego z czystą prawdą, a coraz mniej z żartem… W mediach przewijają się cały czas te same twarze. Czasem odnoszę wrażenie, że ci ludzie nie mają czasu na śledzenie wydarzeń na rynku, bo za dużo czasu zajmuje im opowiadanie o nich. Mam też nadzieję, że tych naprawdę wartościowych i prawdziwych fachowców od finansów, firmy trzymają w ukryciu i są jednak w naszym kraju tacy ludzie…
A dlaczego w ogóle o tym piszę? Zainspirowałem się artykułem, który zupełnie przypadkowo ostatnio przeczytałem. Został dawno temu zamieszczony na portalu bankier.pl, a jego autor to ówczesny adiunkt w Instytucie Gospodarki Światowej SGH. Nie znam tej osoby, zresztą takich tekstów można znaleźć w Internecie mnóstwo, dlatego nie będę podawał tu żadnych nazwisk. Po przeczytaniu tego artykułu i zestawieniu go z aktualną sytuacją muszę przyznać, że mocno się rozbawiłem. Otóż artykuł został opatrzony tytułem „Które banki znikną z polskiego rynku?” i został opublikowany 22 lutego 2008 roku. Czyli dawno. Ponad 6 lat temu. Zupełnie poważnie autor napisał, że istnieje duże prawdopodobieństwo, że aż 6 banków w 2008 roku może zniknąć z rynku. Na pierwszym miejscu wymienił Bank Handlowy. Na drugim Bank Millennium. Z większych i bardziej rozpoznawalnych banków dalej w artykule możemy przeczytać także o BOŚ Banku oraz o Getinie… Mamy rok 2014. Bank Handlowy działa, Bank Millennium działa, Getin działa i wciąż jest zresztą kochany przez rzesze klientów… Nawet BOŚ działa. Autor artykułu, jak poczytałem w Internecie, też działa i wygląda na to, że ma się całkiem dobrze. A że kiedyś wiedza zawiodła, umiejętności wizjonerskie też zawiodły… No cóż, przecież na pewno da się to jakoś wytłumaczyć.
 
A tu, gdyby ktoś chciał przeczytać, link do opisanego przeze mnie tekstu - http://www.bankier.pl/wiadomosc/Ktore-banki-znikna-z-polskiego-rynku-1717469.html

środa, 13 sierpnia 2014

W NISZY: Kredyt dla firm zabezpieczony nieruchomością


Dziś w kilku zdaniach opiszę produkt, który idealnie pasuje do tego cyklu i do określenia „niszowy”. Jest to kolejny tekst skierowany do klientów firmowych, za co z góry przepraszam wszystkie osoby szukające ciekawych ofert dla klientów indywidualnych. Obiecuję, że przy najbliższej okazji postaram się zadbać także o tę grupę czytelników mojego bloga. Ale wracając to tematu – produkt, na którym dziś się skupię, to kredyt dla firm zabezpieczony hipoteką, z przeznaczeniem na inwestycję, konsolidację lub bieżącą działalność. Produkt jest oferowany przez bank, ale raczej nie jest to marka powszechnie rozpoznawalna. Z moich obserwacji i doświadczeń wynika, że coraz częściej staje się on ostatnią możliwą drogą dla coraz większej grupy klientów. A dlaczego tak jest? Bo w tym przypadku bank w pierwszej kolejności ocenia nieruchomość, która będzie zabezpieczeniem kredytu, a nie osiągnięte w przeszłości wyniki finansowe klienta. Czyli postępuje odwrotnie niż zdecydowana większość pozostałych banków, które bazują przede wszystkim na PITach, bilansach, KPiRach, amortyzacji, itd. W tym przypadku przedsiębiorca w ostatnim roku podatkowym mógł nie wykazać żadnego dochodu i wcale nie oznacza to dla niego, że nie otrzyma kredytu. Dużym atutem jest także fakt, że bank z automatu nie odrzuca klientów ze względu na branżę, w której działają. A wiemy jak to działa w niektórych bankach – przedsiębiorcy np. z branży budowlanej pewnie wiedzą co mam na myśli.
Żyjemy w czasach, w których wiele branż od dawna ma problemy ze stabilnym prowadzeniem biznesu, firmy często są już mocno obłożone kredytami i szukając w bankach kolejnych możliwości finansowania, odbiją się od ściany. I dlatego opisywany przeze mnie przykład nabiera cech atrakcyjnej alternatywy. Co jeszcze można napisać o tym kredycie? Maksymalny okres obowiązywania umowy to 20 lat, finansowanie nawet do 100% wartości kredytowanego przedsięwzięcia, prowizja przygotowawcza od 0,1% do 5% (ustalana indywidualnie), oprocentowanie zmienne, marża ustalana po dokładnej analizie wniosku i zabezpieczeń. Plusem jest także to, że przed złożeniem kompletnego wniosku, można poprosić bank o wstępną decyzję – ocenę szans na przyznanie kredytu. Wystarczy, że klient złoży specjalne oświadczenie wraz z biznes planem i operatem szacunkowym nieruchomości (o ile dysponuje) i po kilku dniach może liczyć na odpowiedź banku.
Wszystkie osoby, które chciałyby uzyskać więcej informacji na temat kredytu lub są zainteresowane skorzystaniem z niego, zapraszam do kontaktu mailowego z nami – adres: kontakt@fincredo.pl.

 

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Jak rozmawiać z działem retencji w banku


Macie czasem tak, że łapiecie nerwa w momencie otrzymania wyciągu z konta lub karty kredytowej, na którym widać naliczoną opłatę, której się nie spodziewaliście lub zapomnieliście, że wkrótce się pojawi? Mam tu na myśli opłaty za kolejny rok korzystania z karty kredytowej, linii kredytowej w koncie osobistym, koszty za nie wykonanie minimalnej liczby lub wartości transakcji, itp. Co wtedy robicie? Płacicie? Jeśli tak to robicie duży błąd. Dlaczego? Bo tak postępując generujecie sobie niepotrzebne koszty i przyczyniacie się do wzrostu bezrobocia w Polsce. Tak, tak – bezrobocia. Pewnie większość klientów nie wie, ale w wielu bankach funkcjonują zespoły retencji. Czym się zajmują? Ich praca polega na zapobieganiu odpływowi klientów. Każdy wypowiadający umowę klient otrzyma przed jej wygaśnięciem telefon od pracownika takiego działu z propozycją pozostania w gronie klientów banku. Pamiętajmy, że żyjemy w czasach olbrzymiej konkurencji i kolejne banki tylko czekają żeby do nich przejść. Dlatego zawsze, ale to zawsze kiedy dostaniecie informację o naliczonej opłacie, której nie chcecie płacić, należy skontaktować się z bankiem, a w konsekwencji tego kontaktu trafić do pracownika działu retencji. Po takim kontakcie wszyscy będą szczęśliwi – Wy, bo pewnie mniej zapłacicie, bank, bo zatrzyma u siebie klienta, no i wreszcie pracownik działu retencji, bo mając co robić dalej będzie miał pracę. Dlatego warto zadać sobie trud i skontaktować się z infolinią swojego banku. Oto moje sugestie co do sposobu postępowania:

1.   Zadzwoń do banku i poproś o anulowanie naliczonej opłaty.

2.     Pewnie się nie zgodzą, choć zdarzają się wyjątki. Jak na taki trafisz to znaczy, że naprawdę jesteś dla nich ważny… J

3.     Jak odmówią, to powiedz, że w takim razie chcesz zrezygnować z produktu.

4.     Będzie krótka konsternacja, po której pewnie poproszą Cię o chwilę przerwy i włączą Ci tradycyjnie irytującą muzyczkę.

5.      Po powrocie do rozmowy możesz usłyszeć propozycję nowych warunków lub dalsze twarde „nie”.

6.      Jeżeli będzie dalej twarde „nie” to przedstaw im swoje warunki zniesienia lub obniżenia opłaty, daj im dwa dni na podjęcie decyzji, powiedz że czekasz na telefon zwrotny i się rozłącz.

7.      Najczęściej jednak temat zostanie podjęty i albo w trakcie rozmowy zostaniesz przełączony do pracownika retencji, albo skontaktuje się on z Tobą bardzo szybko.

8.      Jeżeli usłyszysz, że godzą się na zniesienie opłaty to wcale nie znaczy, że osiągnąłeś już swój cel.

9.      W kolejnym kroku powiedz, że zniesienie opłaty Cię interesuje, ale dożywotnio!!! Jeżeli jesteś dla banku dobrym klientem, czyli dokonujesz wielu transakcji kartami, przelewasz swoje wynagrodzenie, trzymasz w tym banku swoje oszczędności, to powinni się na takie rozwiązanie zgodzić. A jak się nie zgodzą to znaczy, że najwyższy czas zmienić bank.

Zachęcam do przetestowania powyższego ćwiczenia. Ja przez ostatni rok przerobiłem je trzykrotnie. I wiecie jaki jest wynik? 3:0 dla mnie. A wszystko dlatego, że bankowi dużo bardziej opłaca się odpuścić aktywnemu klientowi nic nie znaczącą opłatę (nawet jak jest to kilkaset złotych) niż ponosić koszt pozyskania nowego klienta bez żadnej gwarancji, że będzie on lepszy od tego właśnie utraconego. Dlatego zachęcam do działania. Zaoszczędzicie pieniądze i wzmocnicie własne ego. Jak mawiał klasyk – twardym trzeba być…

piątek, 8 sierpnia 2014

Spór o wynik konkursu - klient kontra PKO BP


Od dłuższego czasu toczy się dość interesujący spór klienta z bankiem PKO BP o wypłacenie głównej nagrody w konkursie na nazwę lokaty. W skrócie wygląda to tak - klient zaproponował nazwę, bank spośród wielu nadesłanych propozycji wybrał pomysł właśnie tego klienta, ogłosił wynik konkursu publicznie, a następnie odmówił klientowi wypłacenia nagrody pieniężnej zarzucając mu plagiat. A że główna nagroda to milion złotych, to nic dziwnego, że klient nie chce pogodzić się z utratą pieniędzy. Nazwa lokaty zaproponowana przez klienta to Cumulus Maximus. Jak dla mnie - brzmi dobrze i nie kojarzy się z żadną inną, wcześniej już znaną, nazwą produktu finansowego lub hasła reklamowego. Ale ponoć właśnie tak nazywa się jakaś… lampa. Nie chcę oceniać kto ma rację a kto jej nie ma, bo nie znam szczegółów. Od tego są sądy. Strony oczywiście mogą też zawsze osiągnąć kompromis i zawrzeć ugodę.

Mnie zastanawia coś innego. Od dłuższego już czasu bank promuje się sloganem „Dzień dobry”. Jest on wszędzie, gdzie tylko to możliwe. I tu nasuwa się pytanie – czy autorowi tego hasła bank zapłacił wynagrodzenie? Skoro w PKO tak bardzo zwracają uwagę na oryginalność, niepowtarzalność i unikanie kopiowania cudzych pomysłów, to chyba zetknęli się już z kilkoma podobnymi nazwami. Moje dwa skojarzenia na szybko to programy - „Dzień dobry bardzo” Radia Zet i „Dzień dobry TVN”. Wydają się być bardziej rozpoznawalnie niż lampa… A gdybym głębiej sięgnął to na pewno znajdę kolejne przykłady. Dlatego zakładam, iż autor hasła „Dzień dobry” też nie dostał żadnych pieniędzy, bo przecież, kierując się logiką banku, ewidentnie ściągnął pomysł od innych. No chyba, że PKO nie zawsze jest konsekwentne w swoich decyzjach.

Ciekawe jak zakończy się ten spór. Ja zawsze lubię kibicować słabszym, dlatego trzymam kciuki za klienta. 

środa, 6 sierpnia 2014

Napad na bank


Przeglądając Internet można czasem znaleźć perełkę informacyjną dotyczącą polskiej bankowości, a dokładniej jej peryferii. Poniżej zamieszczam link do filmu przedstawiającego napad na bank w Gorzycach – małej miejscowości tuż przy granicy z Czechami.


W materiale nie pada nazwa banku, bo banki raczej nie chcą tego typu rozgłosu. Choć w tym przypadku widząc wnętrze lokalu, jako właściciel banku tym bardziej bym nie chciał żeby padała jego nazwa… Nowoczesność tam jeszcze nie dotarła. Ja nazwy też nie podam, ale obstawiam, że była to jakaś mała placówka partnerska. Wnioski do kogo należy można wyciągnąć po kolorach wnętrza, choć zaskakiwać może zdjęcie kościoła na ścianie... Ale może plakaty przysłane z centrali były brzydkie, a symbol nakrycia głowy już się przejadł… Jak ktoś bardzo chce wiedzieć kto stał się ofiarą napadu to Google Maps wraz z Google Street View szybko dadzą odpowiedź. A jak już jesteśmy przy nakryciu głowy to muszę przyznać, że złodziej zawiesił sobie wysoko poprzeczkę. W gorącym miesiącu jakim jest czerwiec, założył grubą czapkę i żeby nie było za łatwo, nie wyciął w niej żadnych otworów na oczy i nos. Zapewne to dzięki temu nasza dzielna policja ma aż tak duże problemy ze złapaniem sprawcy. Widać na nagraniu, że to raczej debiutant, do tego mocno zestresowany. Sądząc po ruchach może to być miłośnik hip-hopu. Jeżeli mogę coś podpowiedzieć policji, to patrząc na okazywaną odwagę sprawcy może warto go poszukać wśród braci Czechów, którzy mieszkają kilka kilometrów dalej. Warto także obejrzeć wszystkie odcinki „Gangu Olsena”, bo wygląda na to, że sprawca właśnie z tego filmu czerpał inspirację. Na szczęście nikomu z pracowników nic się nie stało, bank stracił 9 stówek, czyli też raczej nie płacze z tego powodu. A my możemy się trochę pośmiać. Jeżeli któraś z telewizji zamiast kolejnego sezonu programu w stylu Mam Talent zdecyduje się wyprodukować program Idiota Roku, to mamy mocnego kandydata do zwycięstwa.

wtorek, 5 sierpnia 2014

NA BIEŻĄCO: Rebranding BZ WBK - czy to ma sens?


Przeczytałem wczoraj o kolejnej zmianie brandu w polskiej bankowości. Nie będzie już zielonego BZ WBK, teraz będzie czerwony Santander. To kolejna polska marka, która znika z rynku. Ja wiem, że polskie szefostwo banku takiej decyzji musi się podporządkować, bo właściciel dąży do ujednolicenia wizerunku we wszystkich krajach, w których działa. Ale przeraża mnie marnotrawstwo pieniędzy, które wiąże się z taką zmianą. Przecież nie tak dawno bank przejmując część oddziałów po Kredyt Banku poniósł już koszty rebrandingu. W całkiem nowych, podświetlanych banerach reklamowych wiszących na każdym oddziale nie zdążyły się jeszcze przepalić żarówki, a już trzeba będzie je odkręcić i wyrzucić na śmietnik. Po co to było? Na pewno ręce zaciera firma zaopatrująca bank w owe banery, ale ja widzę tylko typową niegospodarność.

Kolejna rzecz to przeprowadzenie tej zmiany w sposób, który nie spowoduje spadku zaufania wśród klientów. To bardzo trudne i kosztowne wyzwanie. Tym trudniejsze, że wielu klientom marka Santander kojarzy się z, delikatnie mówiąc, mocno asekuracyjnym ruchem, który został przeprowadzony kilka lat temu. Bo przecież Santander był już rozpoznawalną na polskim rynku marką, tyle tylko, że przyszedł taki moment, w którym praktycznie z dnia na dzień zamknięto znaczną część oddziałów, zwolniono wielu pracowników i wycofano z oferty kredyty hipoteczne. Bank, który na przeczekanie trudnych czasów schował się gdzieś do ciemnej dziury i zniknął z oczu klientom, teraz ma się kojarzyć jako silna i wiarygodna instytucja? Przed specami od wizerunku duże wyzwanie. Bardzo jestem ciekawy jak sobie z tym poradzą.

Pamiętam jak w ostatnich latach Commercial Union zmieniał się w Avivę. Albo Era w T-Mobile. Czy te zmiany wyszły firmom na lepsze? Niekoniecznie. Jak dla mnie oba nowe brandy kojarzą się gorzej niż poprzednie. Szczególnie T-Mobile, który teraz z tym swoim różowym kolorem i głupimi decyzjami biznesowymi (chociażby ostatnio gorący temat wzrostu cen abonamentów dla części klientów i forma zakomunikowania klientom tej zmiany) budzi we mnie więcej irytacji niż sympatii. A pamiętacie hasło „Takie rzeczy tylko w Erze”? Przez moment było kultowe, weszło do języka potocznego i świetnie promowało markę. Ale przyszli Niemcy i zburzyli. Oni już tak mają… Teraz jest hasło „Chwile, które łączą”. Do mnie, jako jeszcze ich abonenta, który doświadcza permanentnych problemów z jakością połączeń, a konkretnie ich częstym zrywaniem, bardziej by przemawiało hasło „Chwile, które rozłączą”… Ale to tylko taka moja osobista dygresja.

BZ WBK też przez wiele lat mozolnie i skutecznie budował swój wizerunek. Zatrudniał do swoich kampanii znanych na całym świecie aktorów, wprowadzał ciekawe rozwiązania produktowe. W bankowości zielony kolor kojarzył się głównie z nimi. A teraz co? Będzie kojarzył się z Getinem…?

Bankowość dostarcza zaskakujących i kosztownych decyzji, już się do tego przyzwyczaiłem i pewnie nie powinienem się dziwić. Bo czy obecny dziwny wizerunkowo twór pod tytułem Raiffeisen Polbank ma szansę utrzymać się na dłużej? Spodziewam się, że w całkiem krótkim czasie człon „Polbank” z nazwy jednak odpadnie. Albo jak ocenić zmianę logo w Pekao SA? Co przedstawia aktualne logo? Pytając o to na ulicy przypadkowych 10 osób większość pewnie odpowie – „Yyyy… Nie wiem”. A jak był żubr to wszyscy wiedzieli o co chodzi, a większość wręcz lubiła ten symbol i pozytywnie odbierała sam bank. Choć niektórzy zamiast żubra widzieli w logo dwa pingwiny… Ale to Ci z wyobraźnią. W tym przypadku pewnego dnia przyszli jednak Włosi i żubry zlikwidowali. Choć podobno są pod ochroną. Ale co tam, tu też za dużą kasę i ku uciesze producentów banerów, materiałów reklamowych i drukarni, zrobiono zmianę odpowiadającą światowej strategii. No i teraz jest biała jedynka na czerwonym tle. Cokolwiek to oznacza…

Jeszcze raz podkreślę, że doskonale rozumiem genezę wprowadzania takich zmian. Ale jako jeden z wielu milionów klientów banków żałuję, iż bezpowrotnie znikają z mapy polskie symbole bankowości. Irytuje mnie także wyrzucanie w błoto milionów złotych na działania związane z takimi zmianami, bo wiadomo, że na końcu zapłacą za nie klienci. Czy to przez wyższe opłaty za korzystanie z produktów, czy też otrzymując od banków niższe oprocentowanie swoich oszczędności. Dla mnie rebranding BZ WBK jest potrzebny do szczęścia równie mocno jak zmiana płci przez Krzysztofa Bęgowskiego, który w pewnym momencie swojego życia zapragnął stać się Anną Grodzką. Jak ktoś musi lub chce to niech zmienia. Przez chwilę to zauważę, a potem przyjdą ważniejsze tematy.
 

sobota, 2 sierpnia 2014

NA BIEŻĄCO: Jak Citi chwali się wynikami

Od wielu miesięcy, a z każdym kolejnym coraz bardziej, moim podstawowym źródłem bieżących informacji o tym co się dzieje na świecie jest Twitter. Jak ktoś nie używa to zachęcam do korzystania. Ale i ostrzegam – uzależnia. O tym kiedyś też coś napiszę. W piątkowy poranek, czytając najnowsze wpisy, moją uwagę zwróciły wrzucone hurtowo informacje banku Citi Handlowy. Oto ich zawartość:
Wypracowaliśmy ponad 260 mln zysku w 2Q14. To dobry wynik.
 
Przychody #Citi_Handlowy we wszystkich liniach biznesowych poszły w górę.
 
Solidnie wzrosły wolumeny klientowskie. Obraliśmy w strategii właściwy kurs.
Wynik odsetkowy wzrósł o 3 proc. kw./kw. na koniec 2Q14. Więcej niż w sektorze.
I nie ma w nich może nić dziwnego. Dbają o swój PR i zalewają świat typowo korporacyjną papką informacyjną. Przy okazji chwilę później pochwalili się wprowadzeniem na rynek nowej oferty – Citi Priority, o czym doniosła większość portali informacyjnych. Komunikacja poszła w świat, bank pokazał się w pozytywnym świetle jako silna i stabilna firma. Pracownik zarządzający tą komunikacją opuścił biuro w poczuciu dobrze wykonanej pracy, pewnie zaczął już weekend i sączy sobie właśnie drinka gdzieś na Mazurach albo w jednym z warszawskich klubów.
A ja się zastanawiam jak wszystkie te przekazane właśnie informacje mają się do tych przekazanych światu przez bank w komunikacie w październiku ubiegłego roku. Komunikat musiał się ukazać, bo takie są wymogi wobec spółek akcyjnych. Oczywiście wtedy na Twitterze było o nich cicho… A co zawierały? Bank poinformował, że w 2014 roku zwolni 792 osoby z czego 684 z obszaru bankowości detalicznej. Dodatkowo zamknie 19 swoich oddziałów. W komunikacie znajdują się także informacje o wprowadzaniu innowacyjnych i efektywnych rozwiązań, jak chociażby przekształcanie placówek w oddziały typu smart. Całość podsumowana  jest prognozą oszczędności, które rocznie mają wynieść 100 mln złotych.
 
Ja wiem, że to naiwne, ale chciałbym żeby kiedyś któraś z korporacji zamiast pisać tylko o tym czym może się pochwalić, napisała też o tym co trochę mniej wygodne. Chciałbym wiedzieć o ile wynik w drugim kwartale byłby gorszy, gdyby nie zwolnienia grupowe? Może wcale on nie jest efektem wspaniałej pracy banku tylko wycięcia niepotrzebnych już ogniw? Chciałbym także przeczytać ilu już ludzi straciło pracę, ilu zostało przeniesionych w ramach grupy, jakiego wsparcia udzielił bank zwalnianym. Nie ma się czego wstydzić, takie jest życie. Czasem trzeba podejmować trudne decyzje i zwalniać pracowników. Logicznie myślący ludzie będą potrafili to zrozumieć. Jak kiedyś zobaczę tego typu informację opublikowaną przez któryś bank, to nabiorę do niego dużego szacunku. A tak czytając przechwałki Citi o jego sukcesach, pierwsza myśl jaka mi się nasuwa to – po trupach do celu… A przecież mogę się mylić. Ale tego nie wiem.